niedziela, 13 marca 2016

XXIII


NAPISAŁAM
 

_________________________________________________________________________
 

W niedzielę odczułam poważny brak czegoś, czego z początku nie mogłam ustalić, ale szybko uświadomiła mi to zgraja moich braci rzucających się jak stado głodnych psów na śniadanie zrobione przez mamę. Jej samej nie było, bo poszła na spotkanie z jakąś swoją znajomą. No i właśnie ten wszechobecny testosteron dziko rzucający się na swoją ofiarę w postaci niewinnych, bezbronnych kanapek dał mi do myślenia. Zatęskniłam nagle i mocno za moimi przyjaciółkami, z którymi bądź co bądź nie miałam kontaktu od piątku po lekcjach. Gdy coś przegryzłam wróciłam do swojego pokoju i chwyciłam za telefon.
- Hej, Lex. Co tam u ciebie?
- Cześć Iv. Wszystko ok. - Powiedziała głosem, który brzmiał jakby troszeczkę nieswojo.
- Jak tam? Słyszałam, że bez mojej wiedzy szlajasz się z moim bratem. - Uśmiechnęłam się lekko czekając na jakąś relację.
- Ach, no tak. Bo wiesz... tak dobrze rozmawiało się nam w piątek... a Charlie zaproponował sobotę, więc... no... zresztą w piątek wróciliśmy dosyć późno, więc już nie dzwoniłam...
- To co wy przez tyle czasu robicie?
- No... gadaliśmy...
- Tylko?!
- Iv! A co mieliśmy robić?
- No... nie wiem... wiesz... w sumie nie mam specjalnie doświadczenia, tylko nie sądziłam, że z moim bratem da się tyle rozmawiać...
- No widzisz... - Czułam jak dziewczyna uśmiecha się do telefonu.
- Powiedz mi, czyli wszystko jest w porządku, tak?
- Tak, jest lepiej niż myślałam.
- Ale masz taki głos... taki nieswój jakby... coś się stało? Bo myślałam, że może to przez Charliego...
- A nie... mam tak jakby lekką chrypę, ale to nic... chyba trochę za długo spacerowaliśmy w piątek po parku... ale wiesz... nie za bardzo chciałam wcześniej wracać, bo nie dość, że wreszcie gadałam tak sobie z Charliem, to wiesz... mama ciągle nie może przeżyć tej sprawy z Nathalie... no i trochę się uspokoiło, ale jeszcze bywają chwile kiedy zaczynają się kłócić, no i tak właśnie było w piątek jak wróciłam po szkole do domu. Więc... no wiesz... nie za bardzo miałam motywację, żeby wracać.
- Jasne... rozumiem... nie martw się... na pewno za jakiś czas dogadają się jakoś... a do tego czasu coś czuję, że mój brat skutecznie i chętnie odciągnie cię od twojego domu.
- A mówił coś?
- Właściwie, to wiesz jak to faceci... nie da się z nich wyciągnąć szczegółów... poza tym widziałam go w sobotę rano, no a teraz przy śniadaniu... ale powiem ci jedno. Dla ciebie olał nasze rodzinne spotkanie z Jackiem... to coś znaczy. - Uśmiechnęłam się.
- Ojejku... naprawdę przeze mnie nie poszedł z wami?
- Lex... dla ciebie nie poszedł z nami. Poza tym, to nie tak, że Jack mieszka na drugim końcu kraju, więc jakby Charlie miał ochotę spotkać się z bratem to wierz mi poradziłby sobie.
- Och.... ok... bo nie chciałabym mu przeszkadzać w kontaktach rodzinnych...
- Lexi... daj spokój... jesteś zbyt kochana, żeby komukolwiek przeszkadzać... a tym bardziej mojemu bratu... - Mruknęłam. Lexi była jedną z najbardziej taktownych i skromnych osób, jakie znałam i było dla mnie trochę smutne, że była w stanie obwiniać siebie o takie rzeczy, którymi kompletnie nie powinna się przejmować. Rozmawiałyśmy tak jeszcze jakiś czas, aż blondynka została zawołana przez mamę do pomocy przy czymś. Reszta niedzieli minęła bez większych zaskoczeń i tak nastał kolejny tydzień, co wiązało się ze smutnym dla mnie faktem konieczności wstawania zdecydowanie za wcześnie. Początek tygodnia minął dosyć spokojnie, poza tym, że najwyraźniej Skye nadal nie przeszła fascynacja wysokim blondynem, który, jak zdążyłyśmy się pierwsze w całej szkole dowiedzieć zaciągnięte przez szatynkę do pustej o dziwo łazienki dla dziewczyn, interesował się naszą przyjaciółką bardziej niż ktokolwiek by się spodziewał. Podekscytowana powiedziała, że chłopak na jednej z poniedziałkowych przerw wypytywał ją jakie lubi filmy i tym podobne, co dla brązowookiej było jednoznacznym sygnałem, że zamierza ją gdzieś zaprosić. No... ja wcale się nie śmieję... serio... tylko serio?... no dobrze, czekam, aż ją zaprosi, będę wtedy naprawdę szczęśliwa. Ale niech się dziewczyna cieszy, dopóki on zachowuje się w porządku to mogą się spotykać na korytarzach. Zawsze jakby miał jakieś złe zamiary to mogę nasłać na niego moich braci. No, być może jestem do niego tak troszeczkę, odrobinkę uprzedzona, z powodu tego, w jakiej sytuacji go pierwszy raz widziałam, ale co poradzę? Wtorek też minął dosyć spokojnie, chociaż, co mnie zmartwiło, lekka chrypa, która męczyła Lexi od weekendu nie przeszła jej, a środa była już nietypowa, bo rano dostałam smsa od Lex, że nie może mówić i dostała lekkiej gorączki i nie idzie do szkoły. Ktoś tu będzie miał kłopoty. Jeszcze zaspana podreptałam do pokoju Charliego i głosem, w którym brzmiały pretensje zaczęłam marudzić.
- Chas.... zachorowałeś mi Lex... - Jęknęłam zrywając kołdrę z chłopaka.
- Co? Iv, idź męczyć kogoś innego... Zostaw mnie... - Mruknął zaspany i z zamkniętymi oczami zaczął odzyskiwać swoje przykrycie.
- Lex. Moja Lex. A wszystko przez ciebie!
- Co? Czekaj, Lexi? Co się stało? - Blondyn jakby wszedł na nieco wyższy stopień przytomności i otworzył oczy.
- Lexi się rozchorowała... - Mruknęłam zostawiając jego kołdrę w spokoju i siadłam na jego łóżku.
- Naprawdę? O kurwa, to przeze mnie... - Powiedział podnosząc się do pozycji siedzącej. - Tak długo chodziliśmy w piątek a było chłodno... ale co jej jest?
- Nie no, nie wiem... jakieś przeziębienie chyba... ale nie może mówić i ma gorączkę. No, ale teraz może jej mama zajmie się opieką nad Lexi zamiast wojną z Nathalie...
- Ymmm.... myślisz, że mógłbym ją odwiedzić? Jakoś po szkole? - Mina mojego brata i ton jaki przyjął wskazywały na to, że czuł się winny. No i dobrze, niech poczuje trochę odpowiedzialności za innych... a poza tym Lex będzie na pewno zadowolona jeśli Chas z nią posiedzi.
- Tak, myślę, że to jest dobry pomysł... Ja też do niej wpadnę, więc możemy pójść razem...
- Ok, to ja poczekam na ciebie po lekcjach...
- Dobra.
Po zajęciach rzeczywiście udaliśmy się w trójkę do biednej, zachrypniętej Lexi. W trójkę, bo gdy Skye rano w drodze do szkoły usłyszała, że blondynka jest chora od razu zadeklarowała chęć odwiedzenia jej. Przez jakiś czas posiedzieliśmy u niej wszyscy, a potem ja i Skye zwinęłyśmy się, żeby dać naszej dwójeczce czas na pogadanie sam na sam. Charlie był zadowolony z tego obrotu sprawy i wrócił do domu dopiero wieczorem stwierdzając, że wyszedł, dopiero gdy Lexi zasnęła, no a potem został jeszcze podpytany o to i owo przez mamę dziewczyny. Nie ma to jak trochę pytań o zamiary względem córki, czyż nie?
No nic... Dopiero czwartek uświadomił mi pewną lukę w moim rozumowaniu, a mianowicie gdzieś tak na drugiej lekcji do naszej klasy weszły dwie dziewczyny i ogłosiły, że osoby zapisane i zdecydowane na wycieczkę szkolną powinny w piątek lub w najpóźniej w poniedziałek przynieść opłatę. Powstrzymałam się z lamentowaniem do przerwy, a potem zaczęłam:
- Skye! Ja nie chcę jechać bez Lexi.... to bez sensu... to Lex chciała jechać, więc bez niej nie pojedziemy... chodź, znajdziemy listę i się wypiszemy...
- Iv... nawet tak nie mów.. - Odezwała się Skye po jakimś czasie, zastępując mi drogę do pokoju samorządu uczniowskiego.
- Ale Skye... przecież widziałaś jak Lexi jest rozłożona... nie wykuruje się w tak krótkim czasie, przecież wycieczka jest już w środę, czyli został tydzień...
- Ivory... proszę cię... ja muszę pojechać na tą wycieczkę, błagam, nie zostawiaj mniej samej... - Jęknęła szatynka robiąc minę szczeniaczka.
- Ale Skye...
- Nie ma żadnego ale! Iv... proszę cię jako moją przyjaciółkę... proszę, zrobię co chcesz, tylko nie zostawiaj mnie samej... zresztą nie wiem, czy mama mnie puści, jeśli okaże się, że ani ty ani Lexi nie jedziecie.
- Skye... ale po co ty chcesz tam jechać?... myślałam, że nie chciałaś jakoś specjalnie wyjeżdżać z miasta...
- Iv... - Skye przybrała tajemniczy ton i zbliżyła się do mnie ściszając głos. - Proszę cię... wiesz dlaczego chcę jechać... Luke powiedział, że jedzie no i wiesz... mogłabym trochę z nim pogadać tak na luźno, wiesz... na takich wycieczkach zawsze jest inaczej... głupie rzeczy pozostają jako zabawne wspomnienia, a nie jako przypały, z których śmiać się będzie cała szkoła, więc jakby coś nie wyszło, to pozostanie to jako wygłup na wycieczce. Więc wiesz... w razie czego nie będę musiała uciekać przed nim na korytarzach, bo „co stało się na wycieczce – zostało na wycieczce”... Proszę cię... Ivory... zrób to dla mnie... nawet jakbyś miała przesiedzieć te trzy dni udając chorą, to przecież lepsze niż siedzieć na lekcjach... no i pamiętaj, że przepadnie nam dzięki temu wf.
- Wiesz, że to Lex mogłabyś bardziej straszyć tym wf-em, ale... uch.... no dobra... ale robię to tylko dla ciebie i mam nadzieję, że ten cały...
- Luke.
- ... właśnie, że jest tego warty...
- Iv.... wiesz, że cię kocham miłością najszczerszą?
- Jasne, Skye, jak słońce na niebie... czyli mówisz, że mam z tobą jechać, żeby twoja mama cię puściła, a ty będziesz siedzieć cały czas z tym całym... Lukiem...
- Nie, no... będę razem z tobą udawać, że jesteśmy chore... a tylko czasem, jak go gdzieś spotkam...
- Dobra, dobra... już ja wiem jak to się skończy... wezmę sobie książkę, i tak mamy coś przeczytać, więc przynajmniej w spokoju sobie poczytam. - Skye zaskakująco dobrze idzie natrafianie na tego jej Luke'a na korytarzach szkolnych, więc w ośrodku pójdzie jej pewnie jeszcze lepiej. No ale, żeby nie było... Sama chciałam, żeby Skye znalazła sobie chłopaka, więc nie powinnam teraz narzekać, tylko jej pomóc... Tylko szkoda, że nie będzie z nami Lexi...
Po tym jak uzgodniłyśmy ostateczną wersję dotyczącą wyjazdu, wpłaciłyśmy pieniądze i wykreśliłyśmy naszą chorą z listy. I może nie narzekałabym dalej, ale właściwie trochę czułam, że wszyscy są jakby przeciw... nie wiem jak to nazwać. No bo tak: moi bracia nie byli specjalnie zachwyceni i nie omieszkali wyrazić swojego zdania na kolacji, gdy informowałam mamę o potrzebnych pieniądzach. To, co powiedzieli zraziło też trochę mamę, która wcześniej była nastawiona dosyć pozytywnie do mojego wyjazdu i integracji z innymi uczniami. Powiem szczerze, że po przymusowej rezygnacji Lexi z wyjazdu nie miałam ani motywacji ani specjalnie dobrych odczuć względem wycieczki, ale nie mogłam już zostawić samotnej Skye na pastwę tego samca, bo jeszcze coś by się stało i nie miałby jej kto uratować jak mnie by nie było. Nie chciałam też męczyć i wyżalać się Lex, bo na pewno zaczęłaby siebie i swoją chorobę obwiniać o mój zły nastrój, a przecież to ona biedulka cierpiała leżąc z gorączką, kaszlem i katarem w łóżku. Tak... całkowicie ją wzięło... w czasie weekendu nawet jej mama powiedziała, żebyśmy jakiś czas nie przychodzili, bo się zarazimy. No i zostały mi tylko smsy do Lexi. Tak więc, nikt, poza Skye oczywiście, nie był specjalnie entuzjastycznie nastawiony do tego wyjazdu. W poniedziałek musiałam zacząć się ogarniać, bo moja organizacja nie jest w szczytowej formie, więc zapobiegawczo postanowiłam pomyśleć przynajmniej, o tym, co mogłoby mi pomóc przetrwać te trzy dni. Oczywiście w poniedziałek poprzestałam na przemyśleniach. Wtorek był za to jakiś taki nijaki, przesiedziałam sama połowę przerw, bo Skye ciągle mi znikała i założę się, że całkowicie „przypadkiem” natrafiała na tego swojego księcia. Ja natomiast dzięki temu, w dalszym ciągu mogłam myśleć nad pakowaniem się. I naprawdę wszystko byłoby ok, gdyby nie te kilka słów, które usłyszałam na ostatniej przerwie:
- Hej kocie. Jak tam? Słyszałem, że jedziesz na wycieczkę szkolną.. - Usłyszałam cichy głos tuż przy uchu. I dlaczego, dlaczego musiałam wiedzieć do kogo on należy? Tak było miło, jak przez ostatnie chyba z dwa tygodnie go nie widziałam i nie słyszałam o nim... i tak było dobrze... a teraz bezczelny jeszcze się do mnie podkrada! Jak już musiał się pojawiać to nie mógł mignąć gdzieś na drugim końcu korytarza? Z daleka ode mnie?!
- Chyba masz coś ze słuchem, bo ja nie rozpowiadałam tego po szkole, a listę z danymi osób, które jadą obejmuje ochrona danych osobowych, więc najwyraźniej powiedziały ci to głosy w twojej głowie, a to już niestety nie moje pole zainteresowań. - Powiedziałam obracając się gwałtowanie i napotkałam na zadowoloną twarz tego... lokowatego przybłędy.
- Czyli nie zobaczymy się jutro rano na zbiórce? Szkoda, bo chciałem ci zająć miejsce obok mnie. - Uśmiechnął się i ten uśmiech wcale nie potwierdzał jego słów. Dlaczego miałam wrażenie, że ten gad dobrze wie, że jadę i tak? Dlaczego?! - Ale jeśli zmienisz zdanie, to wiedz, że będę je dla ciebie trzymał. - Zmierzył mnie jeszcze zadowolonym spojrzeniem i odszedł. Tak po prostu, a moje komórki nerwowe oszalały. Jest tylko jedno wyjście, bo nie przeżyję z nim w jednym budynku przez trzy dni. Poleciałam odszukać Skye, oderwałam ją od rozmowy z tym jej samcem i zaciągnęłam do łazienki dla dziewczyn.
- Skye! Ja nie jadę!
- Co? Co się stało? Przecież już zapłaciłyśmy i w ogóle.
- Nie mam mowy, nie spędzę z tym burakiem trzech dni na terenie jednego budynku.
- Jakim burakiem? - Popatrzyłam na dziewczynę tak sugestywnym wzrokiem, że prawie natychmiast jej niezrozumienie zamieniło się w lekki uśmiech. - A tym ciacho-burakiem... Czekaj! - Jej mina po raz kolejny się zmieniła i teraz na jej twarzy było coś pomiędzy strachem a prośbą. - O nie, nie, nie... Ivory, nie zostawisz mnie w przeddzień wycieczki, nie możesz. Przecież nikt nie każe chodzić ci z nim na zajęcia czy siłownię, możesz sobie w pokoju posiedzieć czy cokolwiek, ale NIE MOŻESZ MNIE ZOSTAWIĆ SAMEJ. Nie ma mowy, choćbym cię miała siłą z domu wyciągnąć i zanieść do autobusu.
- To chyba tak zrobisz. - Mruknęłam jeszcze bardziej zrażona do tego całego pomysłu wyjazdu. Wcale mi się to nie podoba...

niedziela, 17 stycznia 2016

koniec świata, czyli nie wierzę, że to robię: rozdział pt. to nie rozdział

Drogie moje, najdroższe ptaszyny.
Wiem, że obiecywałam i sobie i Wam, że będę systematycznie pisać i dodawać rozdziały, ale jak widzicie tak bardzo mi to nie idzie. Chciałam jednak wyjaśnić Wam tę sytuację.
Nie, nie zawieszam żadnego z moich opowiadań, ani nie kończę. Mimo, że tak to wygląda, gdy tyle czasu nie dodaję NIC, ale chciałam postawić sprawę jasno. Pisanie tych opowiadań jest dla mnie naprawdę ważne, pozwala mi się oderwać od wszystkiego i uwierzcie mi, uwielbiam to! Ale w związku z moją obecną sytuacją po prostu nie daję sobie rady ani czasowo ani motywacyjnie. Jestem teraz zajęta egzaminami, zaliczeniami, nerwami i wszystkim, co złe związane z sesją. Dodatkowo mam na głowie pisanie pracy dyplomowej, w związku z którą mam naprawdę sporo czytania, szukania, pisania itd... nie wiem, może to jest moja wada, ale nie potrafię, jeżeli chodzi o pisanie, siąść i pisać przez 15 minut, a potem przejść do czegoś zupełnie innego. Z jakiegoś powodu potrzebuję się nastawić, że mam cały dzień na pisanie i wtedy spokojnie zawinięta w łóżku z komputerem mogę pisać.  Przykro mi, ale tak jest. Gdy wisi nade mną widmo egzaminu, po prostu nie mogę się skupić... Jedyne, co Wam mogę powiedzieć a propos mojego powrotu do pisania to to, że od 11 lutego mam ferie, a potem zaczynam nowy semestr, więc powinnam mieć luz na początku. Wcześniej nie widzę szansy, żebym coś napisała, ale gdy już wszystko zdam, zamelduję się tu z nowiutkim rozdziałem. Mam nadzieję, że mi wybaczycie to, jak zapuściłam tę historię i jak Was opuściłam...
Trzymajcie się i do usłyszenia po 10 lutego!

poniedziałek, 5 października 2015

XXII

wiem, znowu nie ma usprawiedliwienia dla czasu, który musicie czekać...
no i od razu drugi smutny faktospoiler - nie, dzisiaj też go nie ma w rozdziale, wiem, że to do kitu, że nie dość, że robię miesiąc przerwy między rozdziałami to jeszcze gdzieś ciągle zapodziewam zielonookiego, ale kolejny rozdział będę pisać tak długi, żeby zdążył się pojawić! obiecuję!
no i będę się bardzo starać, żeby przerwy nie były większe niż dwa tygodnie. nie obiecuję co tydzień, bo przy trzech opowiadaniach, po prostu byłaby to pusta obietnica, jeśli uda mi się wcześniej to będzie wcześniej, ale solennie obiecuję co dwa tygodnie, za każdy tydzień spóźnienia dwie strony więcej! deal?

_________________________________________________________________________

Gdy udało mi się zwlec się rano z łóżka (rano jak rano... dla mnie dziesiąta to jest takie umiarkowanie wczesne rano, a dla mojej mamy pora przedobiadowa) i jeszcze ziewając pojawiłam się w kuchni, zastałam mamę krzątającą się przy garnkach. Pachniało całkiem dobrze, chociaż zapachy słodkie i słone mieszały się tworząc trochę dziwną mieszankę.
- Mamuś... nie jest trochę za wcześnie na obiad? Wiem, że wstajesz dużo wcześniej niż my, ale wciąż... minęła dziesiąta dopiero... - Zagadnęłam wstawiając wodę na herbatę. Nastawiłam też przy okazji ekspres do kawy, bo bez czegoś czarnego i mocnego moi bracia mają małe szanse się obudzić.
- Wiem, skarbie, ale słyszałam, że jedziecie do Jacka...
- Noo... tak...
- Pomyślałam, że zawieziecie mu jakiś normalny obiad... w ogóle tu nie wpada, mimo, że człowiek myślałby, że mieszka w tym samym mieście... namów go, żeby kiedyś nas tu odwiedził... - Ach... no tak... gdzie ja mam głowę... oczywiście, że mama nie pozwoliłaby nam jechać z pustymi rękami, więc prawdopodobnie dostaniemy do zawiezienia tygodniowy obiad dla Jacka. Wiem, że mama też już się za nim mocno stęskniła. Tak samo jak ja zresztą...
- Pewnie. Nie dam mu spokoju dopóki nie obieca, że tu wpadnie. - Posłałam mamie szeroki uśmiech.
- Może obudzisz tych swoich braci, co? Zanim kawa się zaparzy może uda im się powstawać z łóżek.
- Jasne. Skoro ja wstałam... - Zalałam sobie herbatę, żeby zdążyła trochę przestygnąć i wdrapałam się z powrotem na górę. - Max... Blake... wstawać! - Zawołałam wchodząc do pokoju bliźniaków. Odpowiedziały mi tylko stłumione pościelą jęki. - Chodźcie... zrobiłam wam kaaaawę... tak się dla was poświęcam...
- Młoda... pięć minut... - Odezwał się Blake zachrypniętym głosem, a zaraz po nim Max odchylił róg kołdry i spojrzał na mnie zmrużonymi oczami.
- Nie blefujesz z tą kawą? - Mruknął podejrzliwie.
- Nie.
- Przecież ty nie cierpisz kawy...
- Noo... Widzisz jak się poświęcam dla was... nooooo..... mieliśmy jechać do Jacka... wstawajcie...
- Ha.... to takie poświęcenie... wiedziałem, że bezinteresownie nic by dla nas nie zrobiła.... widzisz Maxie... tak się dla niej staramy, a ona nigdy tego nie doceni... - Mruknął Blake.
- Też was kocham. Ale jak kawa wam wystygnie to nie miejcie do mnie pretensji. - Powiedziałam wychodząc z ich pokoju i kierując się do Charliego. Właściwie dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że od wczorajszego wieczora go nie widziałam, bo był na randce z Lex.
- Chas... ej, Chas... jedziemy odwiedzić Jacka, chcesz zabrać się z nami? - Mówiłam, jednocześnie szturchając chłopaka w ramię.
- Myślę, że ma się dobrze, pozdrów go ode mnie i daj mi spać. - Mruknął w poduszkę.
- Jesteś pewien, że nie chcesz go odwiedzić?
- Tak.
- A jak z Lexi? Czekaj... a może ja jednak nie chcę tego słuchać... - Przypomniałam sobie wczorajsze wywiady obojga zainteresowanych i chęć poznania przebiegu spotkania trochę ode mnie odeszła. - Powiedz mi tylko czy odstawiłeś mi Lex całą i zdrową do jej domu.
- Jak widzisz nie ma jej jeszcze obok mnie, więc musi być w domu... czemu ty zadajesz takie głupie pytania? Myślisz, że zostawiłbym ją gdzieś w ciemnym zaułku daleko od domu w środku nocy? Serio? - Mimo, że mruczał ciągle w poduszkę, w jego głosie zabrzmiała nutka poirytowania. No, ale co ja na to poradzę, że Lex jest mi jak siostra, której nigdy nie miałam i dopóki któryś z tych idiotów nie postanowi poddać się operacji zmiany płci, nie będę mieć i no... martwię się o nią...
- Przepraszam... - Mruknęłam. - Trudno mi się przyzwyczaić, że szlaja się gdzieś beze mnie...
- Przecież się nią zaopiekuję, zaufaj mi...
- Nooo... niech ci będzie... ale pamiętaj, że cię obserwuję... - Westchnęłam i podniosłam się z jego łóżka. - Czyli nas olewasz?
- To nie tak... po prostu jestem już zajęty...
- Zajęty tak sobie czy zajęty z Lex?
- Przerażasz mnie... serio... - Powiedział odwracając się do mnie, ale zaraz westchnął i mruknął. - ...tak, tak... z Lexi... - Uśmiechnął się lekko mówiąc imię dziewczyny.
- Ugh... Okej... ale znasz moje oczekiwania. - Obróciłam się i dopiero gdy zamknęłam drzwi jego pokoju pozwoliłam sobie na uśmiech... żeby nie miał satysfakcji... czy coś... Bo ja na serio się cieszę. Poza tym, że trochę mnie wkurzają, ale to tylko chwilami, jestem jak najbardziej team Chexi. I wcale nie uważam, mimo moich pytań, że Charlie potraktowałby jakoś niewłaściwie moją przyjaciółkę, oczywiście pytam go o to, bo wiem, że to go wkurza, ale nie oddałabym jej w nieodpowiednie ręce... Naprawdę cieszy mnie to, że się spotykają i jak widać dobrze się ze sobą czują, skoro umówili się kolejny raz. Fajnie...

 
Dobra... minęła dwunasta zanim wpakowaliśmy się w trójkę do auta, ale to wszystko przez nich... Nikt mi nie wmówi, że grzebanie się to tylko cecha dziewczyn. Tak dzielnie znoszony przeze mnie swąd kawy, którego naprawdę szczerze nie cierpię, na nic się zdał, ponieważ kawa i tak zdążyła ostygnąć i potem półprzytomni Max i Blake próbowali ją jakoś dziwacznie podgrzewać, aż wpadli na pomysł, żeby zaparzyć świeżą. Ale ten cały proces myślowy i wcielanie go w życie zabrało jakoś strasznie dużo czasu... Potem poszło trochę sprawniej i wreszcie wyjechaliśmy. Zaopatrzeni w górę pieczonego mięsa, trochę zupy w słoikach i wielką blachę szarlotki jechaliśmy jakieś czterdzieści minut, aż Blake zatrzymał auto pod jednym z szarych bloków, gdzie wypakowaliśmy się i podeszliśmy do domofonu, szukając numeru 10.
- Tak?
- Co się głupio pytasz? W sobotę poczta nie chodzi, więc rusz dupę i otwórz. - Czuję, że mamy złośliwość w genach... Po tych jakże miłych słowach Maxa usłyszeliśmy ciche bzyczenie oznajmujące, że możemy wejść do środka. Wdrapaliśmy się na czwarte piętro i wreszcie zobaczyłam tę zarośniętą, ale strasznie przystojną twarz...
- Jaaaack... - Ej, nasze przywitanie wyglądało jak w jakimś badziewnym filmie... Naprawdę... wiecie, mam na myśli takie sceny, gdy dziewczyna krzyczy imię chłopaka i biegnie do niego, a on czeka na nią z rozłożonymi ramionami, w które ona wpada i wirują śmiejąc się jak głupi. Tak. Właśnie o taką scenę mi chodziło... Brakowało nam tylko zwolnionego tempa, muzyki w tle i płatków kwiatów spadających z nieba... Ale co ja poradzę? W końcu to mój najukochańszy, najstarszy i najcudowniejszy braciszek, którego w przeciwieństwie do reszty rodzeństwa, nigdy, ale to nigdy nie nazwałam nawet w myślach idiotą. No, tak przynajmniej mi się wydaje...
- Dlaczego ona kocha ciebie bardziej niż nas? - Zza moich pleców odezwał się Max.
- Kocham cię Maxie tak samo, wyprowadź się, to zobaczysz. - Uśmiechnęłam się odwracając do niego głowę, ale wciąż nie odczepiłam się od Jacka.
- Wiedziałem, że chcesz się mnie pozbyć...
- No coś ty... chcę mieć powód do tęsknienia za tobą...
Po chwili chłopak postawił mnie na ziemi i podał rękę bliźniakom.
- Nie zgadniesz... mamy dla ciebie tygodniowe zaopatrzenie... wiesz... domowe obiadki zamiast pizzy i chińszczyzny. - Blake uśmiechnął się wpychając Jackowi pudło wypełnione słoikami, a zaraz po nim Max dołożył na górę blachę z ciastem.
- Właśnie, matula się stęskniła i postanowiła zrobić dzisiaj obiad tobie zamiast nam śniadanie.
- Dzięki. Wiecie, powiem wam, że docenicie domowe jedzenie jak się wyprowadzicie, a jeszcze bardziej osobę, która je robi i podstawia wam pod nos... - Obrócił się i zniknął w pierwszych drzwiach po lewej, gdzie znajdowała się niewielka kuchnia. Generalnie jego mieszkanie nie było duże, taka trochę większa kawalerka. Rozejrzałam się stwierdzając, że dużo się tu nie zmieniło od mojej ostatniej wizyty, która swoją drogą była już kawał czasu temu. Panował tu o dziwo umiarkowany porządek, ale myślę, że wynikał on raczej z tego, że mieszkanie urządzone było po męsku i dosyć minimalistycznie. Zawsze brakowało mi tu tej sterty drobiazgów...
- Jackie... przyjedź czasem nas odwiedzić... mama się stęskniła, JA się stęskniłam... oni też, chociaż ich mroczne serca nie pozwolą im tego przyznać. - Wskazałam głową na bliźniaków. Jack uśmiechnął się zarzucając mi ramię na barki i poprowadził do pokoju naprzeciw kuchni.
- Jak będę miał luźniej w pracy to przyjadę. Obiecuję. A jak tam liceum? Znowu pod obserwacją, co? - Mruknął cicho. Matko, dlaczego nie urodziłaś czterech Jacków? Niby facet, a domyślny bardziej niż kobieta. Powiem szczerze, mam dobry kontakt z braćmi, nawet pomimo tych drobnych złośliwości (ale jak tu przeciwstawiać się naturze i genom?), ale moje relacje z Jackiem to coś zupełnie innego. Pomimo różnicy wieku, zawsze miał do mnie super podejście. Rozmawiał ze mną. Był czymś pomiędzy bratem, ojcem i kumplem. To jemu zwierzałam się, gdy było mi smutno, a nie miałam Lex w pobliżu. Zakładam, że niekoniecznie chciało mu się tego słuchać, ale nigdy nie dał mi tego odczuć, a ja starałam się nie nadużywać jego cierpliwości i przychodziłam, kiedy naprawdę musiałam się wyżalić. To on wiedział, że było mi przykro, gdy bracia nastraszyli w szkole Chace'a, który więcej ze mną nie rozmawiał. To on pocieszał mnie, że jak znajdzie się chłopak, który będzie mnie wart, nie wystraszy się ani ich ani nikogo innego. Bo przecież nie chodzi o to, żeby mieć setkę znajomych tylko jednego prawdziwego przyjaciela, i nie potrzeba setki związków, żeby nauczyć się kochać, wystarczy ten jeden, który sprawi, że świat oszaleje.
- Taaa... Ale przynajmniej szkoła jest większa, więc łatwiej jest wtopić się w tłum. Fajnie, mam Lexi i Skye w klasie więc jest w porządku.
- Słyszałeś najnowsze ploty?! - Przerwał mi Max, rzucając się na fotel naprzeciw kanapy, na której siedziałam z Jackiem. - Charlie wyrwał Lexi. Uwierzyłbyś?
- Naprawdę? A ty jak się z tym czujesz? - Zapytał zdziwiony patrząc na mnie.
- To dzięki mnie. Już nie mogłam znieść jak patrzą na siebie tymi maślanymi oczami, więc sama zmotywowałam Charliego do działania. I proszę! Dlatego olał nasze rodzinne spotkanie... Znowu mieli gdzieś wyjść.
- Może powinnaś znaleźć jeszcze im dziewczyny, co? - Mrugnął do mnie kiwając głową w stronę bliźniaków.
- Myślisz, że miałabym wreszcie spokój? - Uśmiechnęłam się.
- Nie, przyłaziliby się pytać gdzie je zabrać, co kupić, dać kwiaty czy czekoladki, o co się obraziły i tak dalej... - Powiedział, a potem nachylił się i mruknął cicho: - Ale w szkole musieliby ich pilnować, więc nie mogliby się tak koncentrować na tobie. - Uśmiechnął się. Jak on dobrze wie, co mnie trapi... Brakuje mi Jacka... niby wyprowadził się już ze dwa lata temu, ale ciągle nie mogę się do tego przyzwyczaić. Przesiedziałam dobre kilka godzin pomiędzy nim a Blake'iem, zjedliśmy połowę ciasta zapijając je herbatą i cały czas rozmawialiśmy. O naszej szkole, o pracy Jacka, o tym, że ma na oku dziewczynę, którą swoją drogą muszę poznać jakby ich znajomość miała się przerodzić w coś poważniejszego, no bo przecież nie oddam brata jakiejś... no... nieodpowiedniej dziewczynie... a potem zeszliśmy na tematy zupełnie nieznaczące, ale chyba potrzebne w każdej rozmowie i w końcu ociągając się (ja najbardziej oczywiście) zebraliśmy się. Na odchodnym kazałam Jackowi jeszcze kilka razy obiecać, że wpadnie do nas, dopóki nie zostałam brutalnie pociągnięta do wyjścia przez Blake'a. Oczywiście, gdy wróciliśmy do domu musieliśmy zdać mamie dokładną relację, czy z jej najstarszym synem wszystko w porządku, czy dobrze się odżywia, czy nie wygląda na zmęczonego i tak dalej... Ale poszłam spać zadowolona. Upewniłam się, że u Jacka wszystko dobrze, że jest szczęśliwy, bo robi coś do czego zawsze miał smykałkę. Od kiedy pamiętam był złotą rączką, a to w połączeniu z jego zainteresowaniem pojazdami czyniło go niesamowitym mechanikiem. Zawsze, gdy coś działo się z samochodem, wołany był Jack i problem nagle się rozwiązywał. Czasem zastanawiałam się, czy na pewno dobrze wybrał. Mama długo przekonywała go, żeby poszedł na studia, ale on był taki pewny, co chce robić. Powiedział, że potrzebna mu praktyka a nie sucha teoria i woli za pół darmo robić w warsztacie i to go nauczy wszystkiego, czego mu potrzeba. I chyba miał rację... Od jakiegoś czasu był pełnoetatowym pracownikiem mającym stałych klientów. Był uśmiechnięty. Był szczęśliwy. Chyba brakowało mu tylko jednego... Mam nadzieję, że dziewczyna, o której mówił jest jego warta, bo jak nie, to...

czwartek, 27 sierpnia 2015

XXI

cześć Ptaszyny
rozdział z przeprosinami, ale jak już napisałam to internet postanowił przestać i tak się to jeszcze przedłużyło.

______________________________________________________________________


Było dobre pół godziny przed czasem, kiedy powinnam wstać, ale po pierwsze wcześnie zasnęłam, a po drugie musiałam, po prostu musiałam dowiedzieć się, jak poszło spotkanie Charliego z Lex. Nieważne, że potem ją też dokładnie przepytam, ale najpierw postanowiłam przesłuchać brata. Zresztą, skoro wstałam, a Lexi i tak nie ma w pobliżu, to co biedna mam robić. Inaczej ciekawość mnie zeżre. Wstałam i powlokłam się przeciągając się przy okazji do pokoju Charliego. Oczywiście chłopak nie podzielał mojej potrzeby dzielenia się informacjami, więc gdy znalazłam się w jego pokoju, zobaczyłam go zakopanego pod kołdrą. Oczywiście... Wlazłam na łóżko i odkopałam jego blond czuprynę, a następnie zaczęłam najpierw szturchać, a potem potrząsać jego ramionami.
- Co? - Wreszcie rozległ się cichy, zachrypnięty głos.
- Charlie...
- Iv... Nie teraz... daaaaj mi spaaać... idź sobie gdzieś... - Zajęczał.
- Chas... trzeba było wcześniej wrócić. Powiedz mi jak było.
- Fajnie. Możesz już sobie pójść?
- Nie. Ostrzegam cię, że mogę jeszcze zacząć skakać po łóżku albo zacznę cię łaskotać i nie zaznasz już spokoju.
- Oboje wiemy kto na tym gorzej wychodzi, gdy w grę wchodzą łaskotki, więc mi nimi nie groź. - Mruknął uśmiechając się. Dobra... prawdopodobnie grożenie łaskotkami to kiepski pomysł, biorąc pod uwagę, że zawsze to ja kończę dusząc się ze śmiechu, gdy cała męska część domu przyłącza się do zadawania mi tych katuszy zwanych łaskotkami. Niefajnie. I jeszcze rechoczą się przy tym jak stado ropuch. Gady przebrzydłe.
- Charlie... Prooooszę... Przynajmniej to dla mnie zrób.... - Usłyszałam ciężkie westchnięcie, a cała kołdra poruszyła się i niekształtna masa, z której wystawała rozczochrana głowa mojego brata, podniosła się trochę i oparła o ścianę.
- Mała cholero, chcesz mnie wykończyć, prawda?
- Charlie, ja cię tak kocham przecież. Dlaczego przypisujesz mi takie złe intencje?
- Jak cię kiedyś przyjdę obudzić w środku nocy to zobaczysz... - Mruknął cały czas mając zamknięte oczy.
- To się nigdy nie zdarzy, bo oboje wstajemy tak samo późno. Poza tym wcale nie jest środek nocy... za jakieś pół godziny i tak będziesz musiał wstać.
- Pół godziny stanowi wielką różnicę, to jest całe sześć razy po „jeszcze pięć minut”, ale nie dasz mi już spać, prawda?
- Nie dam. Opowiesz mi jak było? - Chłopak westchnął jeszcze raz ciężko i uchylił powieki.
- Myślę, że było ok. Poszliśmy do baru, wiesz, tego w stronę centrum, pogadaliśmy i posłuchaliśmy mojego kumpla, a potem poszliśmy na spacer, posiedzieliśmy trochę w parku i tyle. - Charlie wzruszył ramionami.
- A odstawiłeś mi bezpiecznie Lexi do domu?
- Pod samiuteńkie drzwi. - Powiedział przewracając oczami. Siedziałam chwilę w ciszy spoglądając na blondyna siedzącego znowu z zamkniętymi oczami.
- Ale... było dobrze? To znaczy... bo... czy wy...?
- Było super. Lexi jest świetna. - Uśmiechnął się przerywając moje dukanie i spoglądając na mnie z lekkim uśmiechem. - Chyba trochę ci ją ukradnę.
- Tak? To znaczy, że wy spotkacie się jeszcze?
- Pewnie. Nawet mogę ci powiedzieć kiedy.
- Kiedy?
- W piątek.
- Taak? Jejku... chyba nie byłam przygotowana, że tak szybko to wam pójdzie... zgadzam się na tę kradzież, ale tylko pod warunkiem, że zostawiasz mi na wyłączność Lex na wycieczkę szkolną.
- Jedziesz na wycieczkę? - Charlie zmarszczył brwi.
- Tak. Z Lexi i Skye oderwać się od domu.
- Nie wiem czy to dobry pomysł.
- Trudno. I tak się już zapisałyśmy i nie myśl, że zmienisz naszą decyzję.
- Tylko uważajcie na siebie, bo na szkolną wycieczkę zwykle jadą dziwni ludzie. - Mruknął odpuszczając.
- Jakoś przeżyjemy, a zresztą będziemy się trzymać cały czas razem. - Zapewniłam brata, który chwilę mi się przyglądał, wzdychając po chwili.
- Zostało mi jeszcze przynajmniej dwadzieścia minut, więc jeśli nie przeszkadza ci to, to moglibyśmy pogadać sobie kiedy indziej, na przykład jak wstanę. - Mruknął zjeżdżając na łóżko do pozycji poziomej. Wydałam odgłos zirytowania, ale pomyślałam, że coś tam wiem, więc odpuściłam i wróciłam do własnego pokoju, żeby pozbierać się do szkoły.


- Mów jak było. - To były moje pierwsze słowa do zdziwionej Lexi, na którą czekałam już przed domem. Dziewczyna szybko uświadomiła sobie, o co mi chodzi i jej policzki lekko poróżowiały. Uśmiechnęłam się, bo to mogło znaczyć tylko tyle, że było naprawdę dobrze. - Lex. Przynajmniej troszeczkę. Daj mi cokolwiek, bo wiesz jacy są faceci. Charlie powiedział mi, że poszliście, posłuchaliście muzyki i wróciliście. Powieeeedz mi coś. - Zajęczałam robiąc proszącą minę.
Lexi, swoim zwyczajem, lekko się rumieniąc i od czasu do czasu spuszczając oczy opowiedziała mi historię wieczoru i cóż... wyszło na to samo co mówił Charlie, tyle, że mój braciszek w wersji blondynki co chwilę okazywał się bardzo słodki i kochany i w ogóle niezwykły. No i fajnie. Lexi streściła mi swój wieczór akurat w czasie, który nam zabrało dojście do domu Skye.

Niewiarygodne. Po prostu niewiarygodne. Mój plan tak dobrze działał... Ten, o którym wcale nie chciałam słyszeć, w ogóle nie pojawiał się w naszych rozmowach. Nawet o dziwo nie widziałam go specjalnie na korytarzach, czy na podwórku. Mówiąc „nasze rozmowy” mam na myśli oczywiście moje, Lex i Skye. Jakby wyparował. Taki miły dzień. Lexi chodziła na swój cichy sposób rozanielona, z leciutkim rumieńcem, a Skye... ona nawet bez mojej ingerencji weszła w mój plan, dzięki chłopakowi, który zaczepił ją na korytarzu i z którym na jakiś czas nawet gdzieś zniknęła. Ten jej blondyn wydaje się nawet całkiem sympatyczny. Idealnie.

Nadszedł piątek, i pomimo tego, że nadal miałam błogi spokój w sprawie lokatego, który na swoje szczęście nie pokazywał mi się na oczy i o którym na moje szczęście nie słyszałam, sytuacja przestała mnie tak bardzo zachwycać. Pół biedy, jeżeli chodziło o Skye i jej westchnienia nad Luke'iem, którego imię powtórzyła tyle razy, że już nigdy go nie zapomnę, bo tak prawdę mówiąc jednym uchem wpuszczałam a drugim wypuszczałam potok słów dziewczyny, i mimo, że wiem, że jako przyjaciółka nie powinnam się tak zachowywać, to jednak nie czułam się winna, bo chyba zrozumiałam jak Skye raz mi powiedziała, że Luke jest przystojny, utalentowany i w ogóle super. Serio. Powtarzanie mi tego po kilkanaście razy w czasie każdej przerwy i na połowie lekcji nie wniesie więcej do mojego życia. Gorzej było z Lexi, która ze swoim niezwykłym, wrodzonym taktem i nieśmiałością podpytywała mnie o mojego rodzonego brata, i szczerze, uwielbiam tę dwójkę, ale ile można rozmawiać z przyjaciółką o własnym bracie... Tym, co powodowało rosnące zainteresowanie Charliem u Lex było to, że mieli wieczorem iść na randkę i, mimo tego, że przecież widywali się u mnie w domu dosyć często, to teraz Lexi zyskała jakby nową świadomość istnienia mojego brata i wypytywała o różne dziwne rzeczy. W związku z tym spędziłam cały dzień z jednej strony słuchając westchnień Skye, a z drugiej rozmawiając z Lexi na temat Charliego. Teraz mój plan przestał wydawać mi się taki genialny. Głupio... Ale nie, chwilę... Nadal przez cały piątek nie spotkałam osoby, której wcale spotykać nie chciałam i w dodatku nikt nic o nim nie mówił. A teraz zaczyna się weekend, więc przynajmniej do poniedziałku nie będzie mnie wkurzał. Nie... mój plan był całkowicie idealny. Idealny.

Wieczór był troszkę chłodniejszy, ale nie przeszkodziło to zadowolonemu Charliemu opuścić dom z bananem na ustach. Po naszej ostatniej porannej rozmowie nie wywnętrzał się specjalnie przede mną, ale zebrało mu się na wywiad na temat Lexi, gdy wróciłam do domu po piątkowych lekcjach. Ja nie wiem co jest z nimi nie tak. Przecież znają się kupę czasu, a teraz zachowują się trochę tak, jakby właśnie się poznali. Zostałam więc wypytana co Lexi lubi, czego nie lubi, czy może jest na coś uczulona i tak dalej. Naprawdę powstrzymywałam się od uszczypliwych komentarzy... Przysięgam... Tylko czemu oni muszą moją cierpliwość na takie próby wystawiać? No czemu? Na szczęście wreszcie Chas sobie poszedł, a ja będąc już leciutko zirytowana powlekłam się do swojego pokoju. W domu panowała cisza, co oznaczało, że prawdopodobnie byłam sama. Dopiero odgłos kroków wyprowadził mnie z błędu.
- Co tam? Sama jesteś? - Max wetknął głowę do pokoju, a potem cały wpakował się do środka.
- Wreszcie mam święty spokój, a co? - Chłopak podszedł i opadł na moje łóżko.
- Wyczułem, że powinienem ci poprzeszkadzać, skoro nie ma tego kto inny zrobić. - Usta blondyna rozciągnęły się w leniwym, szerokim uśmiechu.
- Bardzo śmieszne... Czego chcesz? - Mruknęłam.
- No wiesz..? Czuję się urażony, ja ci tu przychodzę zaproponować miłe spędzenie czasu, moje niezwykłe towarzystwo, a ty – niewdzięczna. Nie to nie. Jack może poczekać.
- Co? Czekaj, jak to Jack? - Po lekkim uśmiechu było widać, że spodziewał się mojej reakcji na hasło „Jack”.
- Nie no... nie wiem... chciałaś mieć święty spokój, a ja go zakłócam, więc może już sobie pójdę...
- Nieeee.... Max, nie wkurzaj mnie na koniec tygodnia, tylko mów o co chodzi. - Warknęłam. Chłopak uśmiechnął się tylko szerzej i pokręcił głową.
- Jedziemy odwiedzić jutro Jacka, chcesz jechać? - Wreszcie jakiś miły akcent. Oczywiście, że na taką propozycję na moją twarz wpłynął zadowolony uśmiech i pokiwałam szybko głową.
- Dzwoniłeś do niego? Ma czas?
- Tak. Powiedział żebyśmy wpadali w trakcie weekendu, bo ma wtedy luźniej z pracą.
- Super. - Uśmiechnęłam się do Maxa, który przyglądał mi się przez moment w ciszy, aż wreszcie zapytał:
- To co tak cię dzisiaj męczyło? - Po krótkim wahaniu pomyślałam, że właściwie mogę mu powiedzieć, bo nie jest to taki sekret.
- Charlie, Lexi, Lexi, Charlie. Znowu gdzieś dzisiaj wyszli i coś im na mózgi padło, bo jakby przestali pamiętać, że znają się od dobrych paru lat. W szkole musiałam gadać z Lex na temat Charliego, a jak wróciłam to napadł mnie Chas i zaczął wypytywać o Lexi.
- Spokojnie, przejdzie im. Wiesz.... miłość jak widać ma problemy z pamięcią i logicznym myśleniem, więc... wiesz... musisz to chyba po prostu przeczekać. - Pokiwałam głową, a chłopak podniósł się z mojego łóżka. - No nic, zostawiam cię z twoim świętym spokojem. Pamiętaj, że jutro jedziemy do Jacka, ale nie rano, bo będę spać, więc... ty zresztą pewnie też, więc jak się zbierzemy, co będzie prawdopodobnie po południu to pojedziemy. - I jak się pojawił, tak zniknął. I wreszcie zostałam z moim świętym, upragnionym spokojem. Idealnie.

_______________________________________________________________________

tak wiem.
znowu go nie ma.
też mi trochę smutno.

sobota, 20 czerwca 2015

XX

 ...

PRZEPRASZAM
matko, minęły 3 miesiące!
jak tu kiedyś wejdziecie to wiedzcie, że strasznie mi przykro, że aż tak zaniedbałam tę opowieść i Was...
no i mogę obiecać, że teraz przez kolejne 3 miesiące będę odpokutowywać i będę wstawiać rozdziały na czas ^^
serio
wczoraj zdałam ostatni prawie, no może przedostatni (ale ostatni straszny) egzamin i co zrobiłam pierwsze?
powinnam powiedzieć: rzuciłam się do pisania rozdziału, ale nie...
poszłam spać, przespałam ze dwadzieścia godzin, a potem rzuciłam się do rozdziału :P
jeszcze trochę taki nijaki, bo miałam strasznie długą przerwę w pisaniu, ale z powrotem  wprawiam się :)

____________________________________________________________________

#Harry

Szkoda, że jedynym, co w poniedziałek pozostało po buntowniczym nastroju rudzielca był grymas na ślicznej buźce. Widziałem ponad ramieniem Zayna jak wmaszerowała niezadowolona na teren szkoły rozmawiając z tymi swoimi przyjaciółkami, które zawsze jej towarzyszą.
- Hazz, chyba nie pożyczyłeś motoru Lou, wiesz, że już go nie zobaczysz więcej?- Spojrzałem na Nialla, który właśnie zjawił się obok auta.
- Najpierw musiałbym się z nim wymienić mózgami. - Mruknąłem uśmiechając się do blondyna.
- To gdzie jest?
- Lou czy motor?
- Właściwie nieobecność Lou wcale mnie nie dziwi... - Horan wyszczerzył się, a potem skinął głową w stronę auta, o które byłem oparty. Właściwie jeździłem nim tylko w zimie albo gdy lało.
- Motocykl jest na kontroli. - Wzruszyłem ramionami i wróciłem wzrokiem tam, gdzie przed chwilą była dziewczyna, ale już jej tam nie zobaczyłem. Chwilę szukałem jej wzrokiem i dostrzegłem ją tuż przed drzwiami. Szła pierwsza, parę kroków przed tamtymi dwiema i... proszę, proszę... jeśli mnie wzrok nie myli, to chyba widzę moją kurtkę, której mi przez weekend brakowało... Już myślałem, że odzyskanie jej będzie trudniejsze... Odepchnąłem się od drzwi auta, mruknąłem coś do chłopaków i podążyłem śladem rudzielca. Pomimo tego, że jak zwykle na korytarzu był tłum ludzi, udało mi się dogonić najpierw jej koleżanki, które w przeciwieństwie do Ivory, nawet się do mnie uśmiechnęły, gdy je mijałem. Puściłem do nich oko, na co jak większość dziewczyn w szkole zachichotały, a potem pokonałem kilka kroków, które dzieliły mnie od rudzielca. Dostosowałem się do jej tempa, nachyliłem, żeby miała szansę usłyszeć mnie w tym szumie i mruknąłem cicho:
- Widzę, że moja skóra stała ci się bardzo bliska. Rozumiem, że kolejnym, który będzie oplatał tak mocno twoje biodra będę ja. - Dziewczyna spięła się i zatrzymała tak gwałtownie, że lekko ją potrąciłem. Nie widziałem jej cały weekend, a rozstaliśmy się w dosyć nietypowych okolicznościach, więc odczuwałem pewną satysfakcję, gdy skupiła swoją zszokowaną uwagę tylko i wyłącznie na mnie. Nawet jeśli trwało to tylko jakieś trzy sekundy, bo potem jej wzrok gdzieś na chwilę uciekł. - 
Właściwie, to teraz, żeby było fair, ty powinnaś dać mi jakieś swoje ubranie. - Mruknąłem i chcąc znowu skupić jej uwagę na mnie, zbliżyłem się i złapałem za dół jej koszulki. - Może to? Wpadnij po lekcjach to znowu się czymś wymienimy, co? - Uśmiechnąłem się lekko, ale ona jak wystraszony kociak, odskoczyła ode mnie z wielkimi oczami i pomimo przepychających się obok ludzi nie zmniejszyła już odległości między nami. Szkoda. Przez chwilę stała jakby nie wiedząc co ma zrobić, ale w końcu gdy już chciałem się odezwać, dziewczyna chyba przypomniała sobie coś, szybkim ruchem odwiązała moją kurtkę ze swojego pasa, rzuciła ją w moją stronę i zanim złapałem czarną skórę, rudzielca już nie było przede mną. Dostrzegłem ją parę kroków dalej przedzierającą się przez jakąś grupkę dzieciaków. Jaka ona jest malutka w tym tłumie...
- To znaczy, że wpadniesz? - Krzyknąłem za nią i mógłbym przysiąc, że jej małe piąstki się zacisnęły. Gdy zniknęła w tłumie odwróciłem się natrafiając na uśmiechnięte koleżanki kociaka, które najwyraźniej obserwowały całą scenę. No i dlaczego ona nie może się tak na mnie patrzyć? Wyminąłem dziewczyny lekko kręcąc głową i poszedłem na kolejną bezsensowną lekcję geografii. Dosiadłem się do Zayna w momencie, w którym do klasy wszedł nauczyciel. Brunet, jak zwykle średnio przejmując się obecnością nauczycieli, odwrócił się do mnie i z lekkim uśmiechem powiedział:
- Zgadnij, co się stanie za trzy tygodnie?
- Poderwiesz nową nauczycielkę wf-u? - Po moich słowach na jego twarz na moment wpłynął wyraz zamyślenia.
- Tak! To jest pomysł! - Krzyknął i nagle oczy mu się zaświeciły, jednak zrobił to na tyle głośno, że nie uszło to uwadze nauczyciela.
- Jakiż to ma pan genialny pomysł, panie Malik? - Pan Gordon zbliżył się do naszej ławki, a ja tylko z lekkim uśmiechem spoglądałem na Zayna.
- W tym roku zacznę się uczyć z lekcji na lekcję. - Przez klasę przeszedł chichot i nawet sam nauczyciel spojrzał na mnie z rozbawieniem.
- To prawda panie Styles?
- Jasne, panie profesorze... Zayn chciałby nawet wystartować w konkursie z geografii, ale myśli, że się pan nie zgodzi... - Cała klasa znowu się roześmiała zagłuszając ciche "kurwa", które wypłynęło z moich ust, gdy niezadowolony Malik kopnął mnie w piszczel.
- Zobaczymy co da się zrobić, ale obawiam się, że za mojego nauczania w tej szkole nie ma na to szans. - Nauczyciel uśmiechnął się i wrócił z powrotem do biurka, na którym przysiadł i kontynuował mówienie o tym, o czymkolwiek mówił wcześniej. Spojrzałem krzywo na bruneta i schyliłem się, żeby rozmasować bolące miejsce. Pieprzony Malik.
- Możesz zgadywać dalej. - Mruknął Zayn. - Chociaż to jest też niezła odpowiedź... A wiesz czemu? Bo za trzy tygodnie jest wycieczka. - Powiedział wyraźnie zadowolony, a ja wyprostowałem się przyglądając się przyjacielowi.
- Ta wycieczka?
- Dokładnie ta sama. - Taaa... zeszłoroczna wycieczka była... muszę powiedzieć, że to była jedna z dłuższych imprez jakie pamiętam... no przynajmniej częściowo. Wiem, że po wycieczce jakaś dziewczyna zaszła w ciążę, chociaż myślę, że nikt z nauczycieli nie połączył tych faktów i dat... Kogoś chyba musieli zabrać do szpitala na płukanie żołądka, a Malik... cóż... on chyba pobił rekord zaliczonych dziewczyn, dodatkowo uświetniając swoją listę młodą nauczycielką matmy, która przyszła do nas na praktyki albo zastępstwo i przez zupełny przypadek znalazła się na liście nauczycieli-opiekunów. Czuję, że Malik zrobi dużo, żeby jedna z naszych nowych nauczycielek wf-u zgłosiła się albo została wyznaczona na opiekunkę. Nie mamy z nią co prawda lekcji, więc Malik udając, że nie ma pojęcia, że jest nauczycielką zdążył już do niej podbić nie dając sobie wmówić, że nie jest uczennicą.
- Wiesz o kim sobie też myślałem? - Zapytał z uśmiechem na ustach.
- O kim pan sobie myślał, panie Malik? - Jakimś cudem obok naszej ławki znowu stał Gordon. W gruncie rzeczy nic do niego nie mam, poza przedmiotem, którego uczy.
- Zastanawiałem się, czy pani Velez nie chciałaby mnie przygotować do olimpiady z chemii. - Odrzekł Malik uśmiechając się przy tym radośnie. Chemia była najbardziej znienawidzonym przez niego przedmiotem. Zaraz obok całej listy pozostałych przedmiotów, ale trzeba przyznać, że chemii ani nie lubił ani nie rozumiał, a pani Velez była najbardziej znienawidzoną przez niego nauczycielką... z wzajemnością zresztą...
- Panie Malik. Osobiście przed całą szkołą panu pogratuluję i przeproszę za każdą zwróconą panu uwagę jeśli na koniec roku będzie miał pan przynajmniej tróję z chemii. - Malik przewrócił oczami, a pan Gordon uśmiechnął się i odszedł.
- Hej, zacznij brać korki z chemii. Najlepiej już - Rzuciłem z lekkim uśmiechem.
- Kurwa, Styles, zamknij się. Słuchaj... co powiesz na to, żeby na wycieczkę "zaprosić" też Davis? Twojego rudzielca też można by wziąć... - Taaa... Davis i mojego rudzielca... Jeszcze nie zdążyłem wyprowadzić znajomych z błędu... Jak wyjdzie, że mój kociak nazywa się Davis, ktoś zaraz zacznie mi się do niej dobierać. Ale... trzy dni z dala od jej braci... w miejscu, z którego nie będzie miała gdzie uciec... Kurwa... i jak tu nie kochać szkoły....
- Trzeba wkręcić całą ich trójkę... laski bez swoich przyjaciółek nie chodzą nawet do kibla, nie mówiąc już o wyjazdach...
- Może idź do tej rudej i ją przekonaj?
- Jak pójdę i jej powiem, że ja tam jadę to gwarantuję ci, że zrobi wszystko, żeby tam nie pojechać.... Ale czekaj... chyba wiem gdzie uderzyć.... Widziałeś dzisiaj Luke'a?

***

W środę po lekcjach Luke powiedział mi, że Skye i jej koleżanki, którymi jak sądzę są Ivory i blondynka, "bardzo cieszą się na wycieczkę i na pewno pojadą". Jakoś trudno mi było uwierzyć, że rudzielec był taki zachwycony, przynajmniej po ostatnim spotkaniu z nią... właściwie, to po jakimkolwiek spotkaniu z nią... Nie mówię, że wszyscy w szkole mnie lubią, ale poza frajerami w stylu braci Davis, inni bywają przynajmniej neutralni, a w przypadku dziewczyn reakcja jest zbliżona do zachowania jej przyjaciółek. Jednak w czwartek, gdy na jedną z lekcji weszły dziewczyny z samorządu z listą chętnych, słowa Luke'a potwierdziły trzy nazwiska na dole jednej ze stron listy. Żeby nikt zbyt długo nie analizował ich imion i nazwisk, wpisałem siebie i śpiącego na ławce obok Nialla na dwa ostatnie miejsca i podałem listę dalej. Teraz wystarczy, że Luke będzie bajerował Skye przez kolejny tydzień, a ja będę miał kociaka bez wtrącania się jej pieprzonych braci przez całe trzy dni...

wtorek, 17 marca 2015

XIX

Cześć cześć
wiem, że znowu jestem pospóźniana, ale już nie jest to miesiąc, więc można powiedzieć: idę w dobrym kierunku :p
w ogóle miałam coś innego napisać, a potem zaczęłam pisać i wyszła mi scena całkiem nieplanowana i spontaniczna, więc nie wiem co mam o niej sądzić.... chciałam dodać rozdział trochę wcześniej, bo wiem, że człowiek najbardziej pocieszenia potrzebuje w poniedziałek, ale jak wróciłam z zajęć to zasnęłam, więc jest dopiero teraz... no nic... jakby coś było nie tak to dajcie znać, a teraz zostawiam Was z tym strzępkiem opowieści życząc miłego wtorku ^^


och!
jeszcze jedno!
bardzo bardzo dziękuję za komentarze ^^ bardzo mi fajnie jak sobie myślę, że piszecie je z własnej woli,
 robię zbiorowe podziękowanie, bo nie miałam wcześniej czasu na odpisanie każdej z Was, a skoro dodaję nowy rozdział, to już nie będę tam wracać, ale wiedzcie, że Was uwielbiam :*

_____________________________________________________________

Tak... Dzisiejszego dnia, a raczej wieczoru kończy się moja wyłączność na Lexi. Z jednej strony czuję jakąś nostalgię, ale właściwie... sama tego chciałam... Więc chyba nie powinnam teraz marudzić, nie? Zresztą... można powiedzieć, że jak będzie iść do swojego chłopaka, to będzie jednocześnie przychodzić do mnie... Ugh... Chyba za bardzo się nad sobą rozżalam... ale tak jakoś ogarnęło mnie dziwne uczucie, gdy wieczorem Charlie z zadowolonym uśmiechem na ustach, który nawet przez moment próbował ukryć, wychodził z domu. Charlie sobie poszedł... Mama była na zakupach... Poczułam się samotnie... No, do czasu... Z góry doszedł do mnie jakiś okrzyk i szmery, których z tej odległości nie byłam w stanie zidentyfikować. Powoli wdrapałam się na piętro i skierowałam do miejsca, z którego wydobywały się owe dźwięki. Pchnęłam drzwi nie pukając, bo w końcu w stosunku do mnie męska część mieszkańców tego domu też nie stosuje tych podstawowych zasad grzeczności. Przy komputerze stojącym na jednym z biurek siedziało trzech chłopaków. Dwóch identycznych i z przodu i z tyłu, a pomiędzy nimi ciemny szatyn. Max, Blake i stały bywalec naszego domu, Shane. Wślizgnęłam się do pokoju bliźniaków i stałam przez chwilę na progu, ale nikt nie wydawał się zauważyć mojej obecności, więc na wszelki wypadek trzasnęłam drzwiami. Tak. Lubię rozwiązania, które przynoszą szybki i widoczny efekt. Jak na komendę trzy głowy zwróciły się w moją stronę, a ja ciesząc się ich uwagą posłałam im radosny uśmiech i weszłam wgłąb ich zabałaganionego pokoju. Wybrałam lepiej dziś prezentujące się łóżko Blake'a i usiadłam na nim po turecku.
- Co jesteś taka zadowolona? - Zapytał Max odwracając głowę z powrotem w stronę ekranu.
- Nie jestem.
- To skąd masz takiego banana na twarzy. - Tym razem odezwał się Blake.
- To dlatego, że was widzę. Wiecie jak was kocham.
- Mnie też? - Zaśmiał się Shane.
- Jesteś jak... trzeci bliźniak... oczywiście, że ciebie też.
- To co tam? - Wzruszyłam ramionami.
- Nie mam co robić... a w domu jesteście tylko wy... wiecie... instynkty stadne mnie tu przygnały.
- Tylko my? A reszta?
- Mama na zakupach, a Charlie wyszedł z Lex...
- Eeee... Lex to skrót od Lexus albo Alex i jest to jakiś nowy znajomy Charliego? Bo brzmi to tak jakoś znajomo, ale powiedziałbym, że to imię bardziej kojarzy mi się z twoją przyjaciółką... - Blake poświęcił mi długie zabawne spojrzenie.
- No właśnie chodzi o moją Lexi.
- Jakiś program wymiany przyjaciół?
- Jak widzisz to jest akcja dobroczynnego, bezinteresownego oddawania przyjaciół, ja nikogo nie dostałam w zamian... życie jest takie niesprawiedliwe... - Zrobiłam smutną minę i z westchnieniem opadłam na łóżko Blake'a. Wpatrywałam się przez chwilę w sufit, dopóki widoku na białą powierzchnię nie przysłonił mi Max, który zawisnął nade mną.
- I powiedz mi... Czy Charlie ma takie zamiary wobec Lexi jak mi się wydaje? - Zapytał cicho siląc się na poważny ton.
- Nie wiem co ci się wydaje Maxie... Nawet nie wiem czy chcę wiedzieć. - Mruknęłam.
- No wiesz... czuję, że od teraz Lexi będzie wybierała inny pokój jak będzie u nas zostawała na noc.
- Sama tego chciałam. - Mruknęłam cicho sama do siebie, a potem powiedziałam głośniej. - Co z ciebie za brat? Powinieneś mnie pocieszać i podnosić na duchu.
- Chcesz iść z nami na pizzę? - Wyszczerzył się do mnie.
- Lubię twoje zdolności dyplomatyczne. - Uśmiechnęłam się do brata zarzucając mu ramiona na kark, przez co zwalił się i mnie przydusił. - Złaź ze mnie!
- Najpierw mnie przewracasz, a potem masz pretensje. Ja się nie dziwię, że Lexi zmienia twoje towarzystwo na Charliego. Gdyby nie to, że jesteśmy rodzeńst... - Nie... wcale nie chciałam wiedzieć, co Max miał na myśli, więc zanim zdążył dokończyć walnęłam go jedną z porozrzucanych na łóżku poduszek Blake'a. - Ty mała ruda zgryzoto... - Chłopak w końcu podniósł ze mnie swoje cielsko i po chwili wyciągnął rękę w moją stronę. - Chodź już na tę pizzę, bo jeszcze trochę i zrobisz komuś krzywdę. - Mruknął, a Blake i Shane zaczęli się śmiać. Złapałam rękę Maxa i zostałam pociągnięta mocno w górę, tak, że stanęłam na własnych nogach. - Pięć minut i wychodzimy. Jak chcesz się przebierać czy coś.
- Wiesz jak cię uwielbiam. - Uśmiechnęłam się w końcu i skierowałam w stronę drzwi.

Lubię spędzać czas z braćmi. Serio. Mam coś takiego, że jestem sentymentalna i uczuciowa jeśli o nich chodzi. Teraz każdy z nich ma jakieś własne zajęcia, tu szkoła, tam znajomi, no i tak zwykle wychodzi, że najczęściej widujemy się przy śniadaniu, obiedzie, czasem wieczorem... Nie jest już tak, jak w czasach kiedy byliśmy mali i strasznie dużo czasu spędzaliśmy w swoim towarzystwie. Jeszcze w czasie wakacji było więcej wolnego, a część znajomych porozjeżdżała się w różne strony, więc trochę częściej siedzieliśmy razem. Ale gdy rok szkolny już się zaczął... nie powiem, żeby nie było mi chociaż trochę smutno z tego powodu. Więc teraz, gdy po zostawieniu mamie kartki, że wyszliśmy, szłam z bananem na twarzy w towarzystwie trzech facetów. Max i Blake chyba dla żartu, jak im powiedziałam, że lubię takie wspólne rodzinne wyjścia, chwycili mnie za ręce i przez jakiś czas szliśmy machając złączonymi dłońmi jak małe dzieci. Tylko Shane się do nas nie przyłączył, podśmiewając się z naszego zachowania, ale myślę, że to wszystko dlatego, że ja mam tylko dwie ręce, a gdyby złapał Maxa za rękę, wyglądalibyśmy.... naprawdę dziwnie... a tak wyglądaliśmy tylko... niepokojąco...

Gdy byłam już najedzona, rozśmieszona ciągłymi wygłupami mojego towarzystwa i moja potrzeba kontaktu z rodziną była zaspokojona, siedziałam spokojnie w pizzerii i patrzyłam jak trzech facetów walczy o ostatnie kawałki wielkiej pizzy z podwójną ilością wszelakiego mięsa w składzie. No naprawdę... jakby nie mogli sobie jeszcze jednej zamówić... Odwróciłam wzrok w stronę panoramicznego okna i dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że na zewnątrz już dawno zdążyło zrobić się ciemno. Zaczął wiać lekki wiatr, więc ucieszyłam się, że zabrałam ze sobą bluzę. Moje wpatrywanie się w szybę przerwał dźwięk mojego telefonu. Chłopcy nawet nie zwrócili uwagi, gdy odebrałam. Zgodnie z moimi podejrzeniami dzwoniła mama zaniepokojona pustką w domu. Odniosłam wrażenie, że potrzeba jej zapewnienia, że niedługo wrócimy i rzeczywiście, nasza rozmowa skończyła się dosyć szybko po tym, jak powiedziałam, że chłopcy kończą i będziemy wracać. Pozostało mi tyko uświadomienie tego pozostałym.
- Trzeba się powoli zbierać, bo mama się niepokoi.
- Czemu się niepokoi? Przecież jesteś z nami. - Odezwał się Max.
- To chyba dlatego się niepokoi... Zresztą... czemu pytasz, przecież wiesz jaka jest mama... - Mruknęłam.
- Dobra, mała... Zbieramy się. - Powiedział Blake, gdy tylko przełknął ostatni kęs pizzy.
- Dziękuję. - Uśmiechnęłam się do blondyna i zaczęłam ubierać bluzę. Cieszyłam się, że Blake mnie wspomógł, bo moglibyśmy siedzieć tu do zamknięcia, a mama... jak to nasza rodzicielka miała w zwyczaju, martwiłaby się czy nic nam nie jest i tak dalej. Mam czasem wrażenie, że przyjmuje najgorszy możliwy scenariusz za najbardziej prawdopodobny. A ja niestety zapewniłam ją, że kierujemy się do domu. Niemądra ja. Ale chyba inna odpowiedź by jej nie usatysfakcjonowała. Czekałam chwilę, aż chłopcy zapłacą i razem, ramię w ramię wyszliśmy z pizzerii.
- Wiecie jak was uwielbiam? - Zamruczałam, gdy już w trójkę zbliżaliśmy się do naszego domu. Shane oddzielił się wcześniej, bo idąc do nas musiałby nadrabiać drogi.
- Pewnie. - Odpowiedzieli chórkiem, jak na bliźniaków przystało.
- Czego chcesz? - Zaśmiał się Max spoglądając na mnie.
- Niczego.
- Więc mówisz to z potrzeby serca?
- Maaaax.... - Jęknęłam. - Niczego nie chcę... Mówię to, bo wiesz, że lubię spędzać z wami czas i to było bardzo fajne, że zabraliście mnie ze sobą. - Na mój komentarz obydwaj wyszczerzyli się do mnie.
- To co? Może zrobimy powtórkę w najbliższym czasie. Co ty na to Max? Ty, ja i nasza mała ukochana siostrzyczka?
- Spędzanie czasu z naszą najulubieńszą, najukochańszą malutką siostrzyczką? Blake uwielbiam twoje pomysły!
Co. za. idioci. Czasem mam wrażenie, że nie możemy być spokrewnieni... No ale... cóż, w końcu to moi ukochani idioci. Przez chwilę bliźniacy przekomarzali się i przestali dopiero pod samym domem.
- To może jak już robimy takie wypady to odwiedzimy Jacka? Na pewno stęsknił się biedaczysko. - Mruknął Blake przekręcając klucz w zamku i wpuścił mnie do środka. Uśmiechnęłam się najszerszym uśmiechem na jaki było mnie stać na myśl o Jacku.
- Pojeeeeeeedźmy do Jackaaaaaaaa.... - Zajęczałam w stronę braci z ekscytacją w głosie. Mam wrażenie, że tak dawno go nie widziałam.
- Jak ty umiesz przewidywać pragnienia kobiet, nieprawdopodobne. - Odezwał się Max kręcąc głową i skierował się na piętro. Ja natomiast obdarzyłam blondyna jeszcze jednym radosnym uśmiechem i poszłam do kuchni, gdzie spodziewałam się zastać mamę, która z pewnością oczekiwała naszego powrotu.
- Cześć mamo. - Przywitałam się i opadłam na krzesło obok kobiety.
- Och, skarbie. Wróciliście już? - Mama uśmiechnęła się do mnie, na co pokiwałam głową. - Byliście w czwórkę?
- Tak. Max, Blake i Shane. - Ziewnęłam podkradając czekoladę ze stołu.
- Shane? A Charliego nie było z wami? - Pokręciłam głową.
- Nie wrócił jeszcze? - Zapytałam cicho.
- Nie... A gdzie on jest?
- Umówił się z Lexi...
- Ale przecież Lexi to twoja koleżanka... - W jej głos wkradło się zdziwienie.
- Tak, tak... Moja Lex umówiła się z naszym Charliem... - Ziewnęłam i przytuliłam mamę. - Nie martw się, jakoś uda mu się wrócić, zresztą ma pod opieką Lex, a ja nie daruję mu, gdyby jej coś się stało, więc tak jakby... ma obowiązek bezpiecznie wrócić do domu. Idź spać mamo.
- Posiedzę jeszcze chwilę... Ale ty idź się połóż kochanie. Tak ziewasz, że zaraz zaśniesz na siedząco. - Uśmiechnęła się i wskazała głową na drzwi. - No idź...
- Okej... Dobranoc mamo.
- Pa, skarbie.
Powoli wdrapałam się na piętro i mimo, że może godzina nie była bardzo późna, to już po wejściu do domu zaczęłam odczuwać senność, która coraz bardziej dawała mi się we znaki. Dlatego, chociaż miałam plan zaczekać na Charliego i wypytać jak udało się spotkanie z Lex, odpuściłam sobie,szybko się umyłam i poszłam spać.

poniedziałek, 23 lutego 2015

XVIII

#ulubionysportzimowy
spadanie na tyłek
#najlepszazimowapamiątka
wielka czarno-fioletowa śliwa na tyłku



wiem, wiem....
znowu spóźniona...
ale to trochę tym razem nie było moją winą, tylko orange, który odciął mnie (a dokładniej moich dziadków) od neta :P i mimo mojej niezwykłej transformacji w super informatyka nie mogłam nic na to poradzić, bo w kablu neta nie było i tak :P musiałam czekać do powrotu do domu, a jak tylko wróciłam (oczywiście na ostatnią chwilę) zaczęły się zajęcia...

 dzisiaj znowu nic się nie dzieje, ale chyba i tak niczego innego na razie nie wymyślę więc macie przynajmniej tyle.

Jeśli ktoś z Was czyta historię Ivy to niestety muszę Was rozczarować, bo mam niewielką blokadę i troszeczkę się zawiesiłam i czekam na olśnienie, więc... nie jestem pewna kiedy tam wstawię rozdział... ciągle za to zapraszam na moje trzecie opowiadanie Little Jazzy Girl
 tam jakoś jak na razie mniej więcej wiem co pisać :P

dziękuję Wam bardzo za komentarze ^^

_________________________________________________________________


- To ymmm... nie powinnyśmy się gdzieś wpisać? - Skye z bananem na ustach, który próbowała choć trochę ukryć, stanęła przed nami na koniec przerwy przed ostatnią środową lekcją. Całe 15 minut jej nie widziałyśmy, bo zgubiła się po drodze do kolejnej sali, a teraz pojawiła się znikąd w wyjątkowo dobrym nastroju.
- Gdzie wpisać? - Zapytałam nie mając pojęcia o czym mówi.
- No jak: gdzie? Na listę chętnych, no... na tę wycieczkę, na którą chciałyście jechać... Pomyślałam, że może nie będzie aż tak strasznie, no i przecież nie pojedziecie beze mnie, nie? - Uśmiechnęła się szerzej.
- Lex, czy moje cudne oczy mnie mylą, czy w światopoglądzie naszej drogiej Skye nastąpiła jakaś poważna zmiana w ciągu tej przerwy... - Spojrzałam w stronę blondynki podnosząc sugestywnie brwi i posyłając jej rozbawione spojrzenie.
- Co? - Zapytała ze zdziwieniem szatynka.
- Mam dokładnie to samo wrażenie. - Lexi uśmiechnęła się do mnie porozumiewawczo, a potem spojrzała uważnie na naszą zdziwioną przyjaciółkę. - Powiedz, gdzież to się straciłaś na te 15 minut?
- Ja... eee... no... spotkałam znajomych i chwilę rozmawiałam...
- Znajomych?
- Znajomego.
- A konkretniej?
- Luke'a... - Mruknęła dziewczyna przygryzając wargę z jednej strony.
- Jakiego Luke'a? Nie mamy w klasie żadnego... - Lexi zmarszczyła ze zdziwieniem brwi.
- No... Luke to ten blondyn, za którego.... eee... ten, którego poznałam w piątek przed szkołą....
- Ten, za którego mnie sprzedałaś. - Mruknęłam z lekkim wyrzutem przypominając sobie całą sytuację.
- Przepraszam Iv... Myślałam, że będziesz chciała spędzić z Harrym trochę czasu, a Luke jest taki słodki... - Skye spojrzała na mnie z przepraszającym uśmiechem, więc tylko wzniosłam oczy ku górze i westchnęłam cicho.
- No i co takiego ci powiedział?
- ... No tak ogólnie gadaliśmy... Myślałam, że może nie zwróci na mnie więcej uwagi, ale sam do mnie zagadał. I.. - Dziewczyna najwyraźniej chciała coś dodać, ale urwała nagle.
- Skye, albo powiesz nam to teraz po dobroci, albo wyciągniemy to z ciebie siłą. - Lexi pogroziła palcem szatynce. Skye nie była najlepszą aktorką, a kłamcą była jeszcze gorszym, więc na pierwszy rzut oka widać było, że czegoś nam nie mówi.
- No bo...eee... no... Luke zapytał czy też będę na wycieczce... a to znaczy, że on też jedzie, no i ... wiecie... - Zdaje się, że w tym momencie naszej przyjaciółce zrobiło się głupio, że od razu nie wyraziła chęci wyjazdu. No nic, patrząc na jej rozbiegany wzrok nie mogłam się na nią gniewać i w jakimś momencie stwierdziłam, że mam na twarzy szeroki uśmiech.
- Ach... Skye... wiedziałam, że istnieją argumenty, które będą cię w stanie przekonać do wyjazdu... Nie miałam tylko pojęcia, że argument będzie wysoki i o blond czuprynie. - Mruknęłam rozbawiona. Skye bąknęła coś w odpowiedzi, ale zostało to zagłuszone przez przeciągły dźwięk dzwonka. Dziewczyna nie powtórzyła już nic tylko uśmiechnęła się nieśmiało.

Jako, że przez cały dzień nie doczekałyśmy się osób chodzących po klasach z zapisami na wycieczkę, postanowiłyśmy wybrać się do pokoju samorządu, żeby mieć z głowy formalność jaką było wpisanie się na listę. Nie miałyśmy do tej pory okazji odwiedzać samorządu, ale w teorii wiedziałyśmy, gdzie powinien znajdować się ich pokój. Zaraz po lekcjach udałyśmy się pod pokój nauczycielski i szukając w jego okolicy znalazłyśmy drzwi z tabliczką „Samorząd studencki”. Skye lekko zapukała i nacisnęła klamkę wchodząc do pomieszczenia. W środku zastałyśmy dziewczynę o długich włosach w kolorze miodowego blondu, która siedziała przy jednym z biurek z telefonem w ręku. Spojrzenie miała skupione na wyświetlaczu, ale gdy wszystkie trzy wpakowałyśmy się do pokoju wzniosła wzrok na nas i uśmiechnęła się lekko.
- Co tam dziewczyny? Potrzebujecie czegoś? - Zapytała jeszcze zanim którakolwiek z nas zdążyła się odezwać.
- Podobno możemy się tu wpisać na listę chętnych na wycieczkę. - Odpowiedziała jej Lexi.
- Tak, tak... Już... gdzieś tu była... - Dziewczyna zaczęła przerzucać stos kartek leżących przed nią i po chwili z zadowoleniem wyciągnęła w naszą stronę plik kartek. - A nie było u was nikogo?
- Po wpisy? Nie. - Powiedziałam, podczas gdy Skye odbierała listę.
- Dziewczyny chodziły dzisiaj, ale może nie zdążyły obejść wszystkich klas... W razie czego jutro pewnie też ktoś się przeleci i będzie jeszcze zbierał zapisy. - Uśmiechnęła się lekko i wróciła wzrokiem do swojego telefonu, który w tym momencie zawibrował na stole. Skye stała już pochylona i szukała końca listy, która składała się z kilku kartek spiętych za sobą zszywką. Pierwsze dwie strony były już wypełnione nazwiskami i dopiero na trzeciej zachowało się kilka wolnych linijek. Wszystkie trzy podałyśmy swoje imiona, nazwiska, daty urodzenia i klasy i oddałyśmy listę blondynce, która znowu uraczyła nas uśmiechem i powiedziała bezgłośne „dzięki”, słuchając jednocześnie kogoś w słuchawce telefonu, który miała przyłożony do ucha. Po cichu wyszłyśmy z pokoju, żeby nie przeszkadzać dziewczynie i udałyśmy się do domu.
Wracałyśmy jak zwykle odprowadzając Skye pod dom. Lexi i ja zwalniając kroku jeszcze bardziej, jeżeli to możliwe szłyśmy dalej do mnie. Pogoda o dziwo jak na razie się nie popsuła i chociaż czuć już było lekki chłód zbliżającej się jesieni, niebo utrzymywało dziś chabrowy odcień nie zmącony ani jedną białą smugą. Dzisiaj, tak samo jak wczoraj, kiedy Lexi powiedziała mi o ciągłym braku spokoju w domu, odprowadzałam ją pod jej dom, a potem ciągnęłam dalej na spotkanie z kaczkami w parku. Dziewczyna bardzo chętnie przystawała na moją propozycję posiedzenia w parku, zadowolona, że nie musi siedzieć w domu i wysłuchiwać kłótni mamy i siostry. Lexi, która była wyjątkowo wrażliwą osobą, bardzo przejmowała się takimi sytuacjami. Często przejmowała się nawet, gdy nie dotyczyły jej samej. Wiem, że zawsze, gdy nie mogłam dogadać się z braćmi, albo Skye kłóciła się z rodzicami, blondynka przeżywała to równie mocno jak my. Trudno było mi sobie nawet wyobrazić jak bardzo musiało ją to boleć, skoro to jej własna rodzina się kłóciła między sobą i jeszcze próbowały ją w to wszystko wciągnąć. Lexi to raczej typ introwertyczny, więc nie płakała mi na ramieniu i nie mówiła w kółko o tym, jak jej smutno, ale widziałam, że mniej się uśmiechała i częściej była zamyślona. Dlatego też byłam tak niezwykle wdzięczna mojemu kochanemu i jak się okazuje nie aż tak niedorozwiniętemu braciszkowi, który, czekał już chyba, tak, że gdy tylko przekroczyłyśmy próg domu, żebym mogła odłożyć torbę i wziąć chleb dla kaczek, pojawił się jakby znikąd przed nami.
- Co tak długo? - Zapytał mnie z lekkim wyrzutem, tak, jakbym się z nim umawiała że wrócę o jakiejś konkretnej godzinie.
- A od kiedy muszę sprintem biegać do domu? - Fuknęłam zła na brata, że naskakuje na mnie bez powodu. On tylko westchnął i z jego twarzy zniknęły oznaki zdenerwowania, które zastąpione zostały przez coś na kształt skruchy.
- Ymmm.... Po prostu czekałem aż przyjdziecie.... - Powiedział drapiąc się po karku.
- A coś się stało, bo właściwie zaraz wychodzimy... Idę odprowadzić Lex i może posiedzimy trochę w parku... Mama miała odłożyć nam chleb dla kaczek...
- No... a długo będziecie tam siedzieć?
- Nie wiem... - W tym momencie stwierdziłam, że Charlie coś kombinuje. To nie tak, żebyśmy ze sobą nie rozmawiali, albo nie obchodziło go, co się ze mną dzieje, ale zwykle nie czatuje na mnie jak wracam ze szkoły tylko po to, żeby stwierdzić, że trochę się spóźniłam.
- Bo... tak się zastanawiałem... jeden z moich kumpli gra dzisiaj w takim barze i może odnośnie tego, o czym wczoraj rozmawialiśmy, chciałabyś się ze mną wybrać posłuchać? - Oczywiście, że nie była to propozycja dla jego jedynej, ukochanej siostrzyczki. Jego wzrok skupiony był na blondyneczce stojącej ramię w ramię ze mną. Na twarz dziewczyny wpłynął lekki rumieniec i nieznacznie skinęła głową.
- Eeee... Iv... myślisz, że kaczki poradzą sobie bez nas przez jeden dzień? - Lexi oderwała wzrok od chłopaka i spojrzała na mnie.
- Żeby to był jeden dzień. - Westchnęłam, wiedząc, że skoro już się przełamali to kolejne spotkania będą już tylko kwestią czasu. Spojrzałam rozbawiona na brata. - Kaczki ci tego nie wybaczą... Mam was już zostawić, czy może chcecie mnie jeszcze pomęczyć tymi rozkojarzonymi spojrzeniami?
- Wiesz jak to uwielbiam. - Charlie dorośle wystawił język w moją stronę, zanim kontynuował. - W sumie jest jeszcze trochę czasu, kumpel zaczyna grać o 18, więc mógłbym podejść do ciebie tak w pół do i przeszlibyśmy się, bo to niedaleko.
- Mi pasuje, zdążymy jeszcze wpaść do parku. - Lexi uśmiechnęła się radośnie. I właśnie za ten szczęśliwy wyraz twarzy dziewczyny uwielbiam Charliego i nie jestem w stanie się na niego gniewać.
- Dobra gołąbeczki. Biorę chleb i wychodzimy. - Uśmiechnęłam się i poszłam do kuchni szukać pieczywa. - Zamknij Charlie! - Zawołałam wesoło i trzasnęłam drzwiami, mimo, że chłopak stał niedaleko. Usłyszałam jego przytłumiony śmiech, gdy łapałam pod rękę Lex.
- Myślałam, że już nigdy tego nie zrobi. - Westchnęłam teatralnie ciągnąc blondynkę w stronę jej domu.

_______________________________________________________________

dalej brakuje mi Harry'ego :(