NAPISAŁAM
_________________________________________________________________________
W
niedzielę odczułam poważny brak czegoś, czego z początku nie
mogłam ustalić, ale szybko uświadomiła mi to zgraja moich braci
rzucających się jak stado głodnych psów na śniadanie zrobione
przez mamę. Jej samej nie było, bo poszła na spotkanie z jakąś
swoją znajomą. No i właśnie ten wszechobecny testosteron dziko
rzucający się na swoją ofiarę w postaci niewinnych, bezbronnych
kanapek dał mi do myślenia. Zatęskniłam nagle i mocno za moimi
przyjaciółkami, z którymi bądź co bądź nie miałam kontaktu od
piątku po lekcjach. Gdy coś przegryzłam wróciłam do swojego
pokoju i chwyciłam za telefon.
- Hej, Lex. Co tam u ciebie?
- Cześć Iv. Wszystko ok. - Powiedziała głosem, który brzmiał jakby troszeczkę nieswojo.
- Jak tam? Słyszałam, że bez mojej wiedzy szlajasz się z moim bratem. - Uśmiechnęłam się lekko czekając na jakąś relację.
- Ach, no tak. Bo wiesz... tak dobrze rozmawiało się nam w piątek... a Charlie zaproponował sobotę, więc... no... zresztą w piątek wróciliśmy dosyć późno, więc już nie dzwoniłam...
- To co wy przez tyle czasu robicie?
- No... gadaliśmy...
- Tylko?!
- Iv! A co mieliśmy robić?
- No... nie wiem... wiesz... w sumie nie mam specjalnie doświadczenia, tylko nie sądziłam, że z moim bratem da się tyle rozmawiać...
- No widzisz... - Czułam jak dziewczyna uśmiecha się do telefonu.
- Powiedz mi, czyli wszystko jest w porządku, tak?
- Tak, jest lepiej niż myślałam.
- Ale masz taki głos... taki nieswój jakby... coś się stało? Bo myślałam, że może to przez Charliego...
- A nie... mam tak jakby lekką chrypę, ale to nic... chyba trochę za długo spacerowaliśmy w piątek po parku... ale wiesz... nie za bardzo chciałam wcześniej wracać, bo nie dość, że wreszcie gadałam tak sobie z Charliem, to wiesz... mama ciągle nie może przeżyć tej sprawy z Nathalie... no i trochę się uspokoiło, ale jeszcze bywają chwile kiedy zaczynają się kłócić, no i tak właśnie było w piątek jak wróciłam po szkole do domu. Więc... no wiesz... nie za bardzo miałam motywację, żeby wracać.
- Jasne... rozumiem... nie martw się... na pewno za jakiś czas dogadają się jakoś... a do tego czasu coś czuję, że mój brat skutecznie i chętnie odciągnie cię od twojego domu.
- A mówił coś?
- Właściwie, to wiesz jak to faceci... nie da się z nich wyciągnąć szczegółów... poza tym widziałam go w sobotę rano, no a teraz przy śniadaniu... ale powiem ci jedno. Dla ciebie olał nasze rodzinne spotkanie z Jackiem... to coś znaczy. - Uśmiechnęłam się.
- Ojejku... naprawdę przeze mnie nie poszedł z wami?
- Lex... dla ciebie nie poszedł z nami. Poza tym, to nie tak, że Jack mieszka na drugim końcu kraju, więc jakby Charlie miał ochotę spotkać się z bratem to wierz mi poradziłby sobie.
- Och.... ok... bo nie chciałabym mu przeszkadzać w kontaktach rodzinnych...
- Lexi... daj spokój... jesteś zbyt kochana, żeby komukolwiek przeszkadzać... a tym bardziej mojemu bratu... - Mruknęłam. Lexi była jedną z najbardziej taktownych i skromnych osób, jakie znałam i było dla mnie trochę smutne, że była w stanie obwiniać siebie o takie rzeczy, którymi kompletnie nie powinna się przejmować. Rozmawiałyśmy tak jeszcze jakiś czas, aż blondynka została zawołana przez mamę do pomocy przy czymś. Reszta niedzieli minęła bez większych zaskoczeń i tak nastał kolejny tydzień, co wiązało się ze smutnym dla mnie faktem konieczności wstawania zdecydowanie za wcześnie. Początek tygodnia minął dosyć spokojnie, poza tym, że najwyraźniej Skye nadal nie przeszła fascynacja wysokim blondynem, który, jak zdążyłyśmy się pierwsze w całej szkole dowiedzieć zaciągnięte przez szatynkę do pustej o dziwo łazienki dla dziewczyn, interesował się naszą przyjaciółką bardziej niż ktokolwiek by się spodziewał. Podekscytowana powiedziała, że chłopak na jednej z poniedziałkowych przerw wypytywał ją jakie lubi filmy i tym podobne, co dla brązowookiej było jednoznacznym sygnałem, że zamierza ją gdzieś zaprosić. No... ja wcale się nie śmieję... serio... tylko serio?... no dobrze, czekam, aż ją zaprosi, będę wtedy naprawdę szczęśliwa. Ale niech się dziewczyna cieszy, dopóki on zachowuje się w porządku to mogą się spotykać na korytarzach. Zawsze jakby miał jakieś złe zamiary to mogę nasłać na niego moich braci. No, być może jestem do niego tak troszeczkę, odrobinkę uprzedzona, z powodu tego, w jakiej sytuacji go pierwszy raz widziałam, ale co poradzę? Wtorek też minął dosyć spokojnie, chociaż, co mnie zmartwiło, lekka chrypa, która męczyła Lexi od weekendu nie przeszła jej, a środa była już nietypowa, bo rano dostałam smsa od Lex, że nie może mówić i dostała lekkiej gorączki i nie idzie do szkoły. Ktoś tu będzie miał kłopoty. Jeszcze zaspana podreptałam do pokoju Charliego i głosem, w którym brzmiały pretensje zaczęłam marudzić.
- Chas.... zachorowałeś mi Lex... - Jęknęłam zrywając kołdrę z chłopaka.
- Co? Iv, idź męczyć kogoś innego... Zostaw mnie... - Mruknął zaspany i z zamkniętymi oczami zaczął odzyskiwać swoje przykrycie.
- Lex. Moja Lex. A wszystko przez ciebie!
- Co? Czekaj, Lexi? Co się stało? - Blondyn jakby wszedł na nieco wyższy stopień przytomności i otworzył oczy.
- Lexi się rozchorowała... - Mruknęłam zostawiając jego kołdrę w spokoju i siadłam na jego łóżku.
- Naprawdę? O kurwa, to przeze mnie... - Powiedział podnosząc się do pozycji siedzącej. - Tak długo chodziliśmy w piątek a było chłodno... ale co jej jest?
- Nie no, nie wiem... jakieś przeziębienie chyba... ale nie może mówić i ma gorączkę. No, ale teraz może jej mama zajmie się opieką nad Lexi zamiast wojną z Nathalie...
- Ymmm.... myślisz, że mógłbym ją odwiedzić? Jakoś po szkole? - Mina mojego brata i ton jaki przyjął wskazywały na to, że czuł się winny. No i dobrze, niech poczuje trochę odpowiedzialności za innych... a poza tym Lex będzie na pewno zadowolona jeśli Chas z nią posiedzi.
- Tak, myślę, że to jest dobry pomysł... Ja też do niej wpadnę, więc możemy pójść razem...
- Ok, to ja poczekam na ciebie po lekcjach...
- Dobra.
Po zajęciach rzeczywiście udaliśmy się w trójkę do biednej, zachrypniętej Lexi. W trójkę, bo gdy Skye rano w drodze do szkoły usłyszała, że blondynka jest chora od razu zadeklarowała chęć odwiedzenia jej. Przez jakiś czas posiedzieliśmy u niej wszyscy, a potem ja i Skye zwinęłyśmy się, żeby dać naszej dwójeczce czas na pogadanie sam na sam. Charlie był zadowolony z tego obrotu sprawy i wrócił do domu dopiero wieczorem stwierdzając, że wyszedł, dopiero gdy Lexi zasnęła, no a potem został jeszcze podpytany o to i owo przez mamę dziewczyny. Nie ma to jak trochę pytań o zamiary względem córki, czyż nie?
No nic... Dopiero czwartek uświadomił mi pewną lukę w moim rozumowaniu, a mianowicie gdzieś tak na drugiej lekcji do naszej klasy weszły dwie dziewczyny i ogłosiły, że osoby zapisane i zdecydowane na wycieczkę szkolną powinny w piątek lub w najpóźniej w poniedziałek przynieść opłatę. Powstrzymałam się z lamentowaniem do przerwy, a potem zaczęłam:
- Skye! Ja nie chcę jechać bez Lexi.... to bez sensu... to Lex chciała jechać, więc bez niej nie pojedziemy... chodź, znajdziemy listę i się wypiszemy...
- Iv... nawet tak nie mów.. - Odezwała się Skye po jakimś czasie, zastępując mi drogę do pokoju samorządu uczniowskiego.
- Ale Skye... przecież widziałaś jak Lexi jest rozłożona... nie wykuruje się w tak krótkim czasie, przecież wycieczka jest już w środę, czyli został tydzień...
- Ivory... proszę cię... ja muszę pojechać na tą wycieczkę, błagam, nie zostawiaj mniej samej... - Jęknęła szatynka robiąc minę szczeniaczka.
- Ale Skye...
- Nie ma żadnego ale! Iv... proszę cię jako moją przyjaciółkę... proszę, zrobię co chcesz, tylko nie zostawiaj mnie samej... zresztą nie wiem, czy mama mnie puści, jeśli okaże się, że ani ty ani Lexi nie jedziecie.
- Skye... ale po co ty chcesz tam jechać?... myślałam, że nie chciałaś jakoś specjalnie wyjeżdżać z miasta...
- Iv... - Skye przybrała tajemniczy ton i zbliżyła się do mnie ściszając głos. - Proszę cię... wiesz dlaczego chcę jechać... Luke powiedział, że jedzie no i wiesz... mogłabym trochę z nim pogadać tak na luźno, wiesz... na takich wycieczkach zawsze jest inaczej... głupie rzeczy pozostają jako zabawne wspomnienia, a nie jako przypały, z których śmiać się będzie cała szkoła, więc jakby coś nie wyszło, to pozostanie to jako wygłup na wycieczce. Więc wiesz... w razie czego nie będę musiała uciekać przed nim na korytarzach, bo „co stało się na wycieczce – zostało na wycieczce”... Proszę cię... Ivory... zrób to dla mnie... nawet jakbyś miała przesiedzieć te trzy dni udając chorą, to przecież lepsze niż siedzieć na lekcjach... no i pamiętaj, że przepadnie nam dzięki temu wf.
- Wiesz, że to Lex mogłabyś bardziej straszyć tym wf-em, ale... uch.... no dobra... ale robię to tylko dla ciebie i mam nadzieję, że ten cały...
- Luke.
- ... właśnie, że jest tego warty...
- Iv.... wiesz, że cię kocham miłością najszczerszą?
- Jasne, Skye, jak słońce na niebie... czyli mówisz, że mam z tobą jechać, żeby twoja mama cię puściła, a ty będziesz siedzieć cały czas z tym całym... Lukiem...
- Nie, no... będę razem z tobą udawać, że jesteśmy chore... a tylko czasem, jak go gdzieś spotkam...
- Dobra, dobra... już ja wiem jak to się skończy... wezmę sobie książkę, i tak mamy coś przeczytać, więc przynajmniej w spokoju sobie poczytam. - Skye zaskakująco dobrze idzie natrafianie na tego jej Luke'a na korytarzach szkolnych, więc w ośrodku pójdzie jej pewnie jeszcze lepiej. No ale, żeby nie było... Sama chciałam, żeby Skye znalazła sobie chłopaka, więc nie powinnam teraz narzekać, tylko jej pomóc... Tylko szkoda, że nie będzie z nami Lexi...
Po tym jak uzgodniłyśmy ostateczną wersję dotyczącą wyjazdu, wpłaciłyśmy pieniądze i wykreśliłyśmy naszą chorą z listy. I może nie narzekałabym dalej, ale właściwie trochę czułam, że wszyscy są jakby przeciw... nie wiem jak to nazwać. No bo tak: moi bracia nie byli specjalnie zachwyceni i nie omieszkali wyrazić swojego zdania na kolacji, gdy informowałam mamę o potrzebnych pieniądzach. To, co powiedzieli zraziło też trochę mamę, która wcześniej była nastawiona dosyć pozytywnie do mojego wyjazdu i integracji z innymi uczniami. Powiem szczerze, że po przymusowej rezygnacji Lexi z wyjazdu nie miałam ani motywacji ani specjalnie dobrych odczuć względem wycieczki, ale nie mogłam już zostawić samotnej Skye na pastwę tego samca, bo jeszcze coś by się stało i nie miałby jej kto uratować jak mnie by nie było. Nie chciałam też męczyć i wyżalać się Lex, bo na pewno zaczęłaby siebie i swoją chorobę obwiniać o mój zły nastrój, a przecież to ona biedulka cierpiała leżąc z gorączką, kaszlem i katarem w łóżku. Tak... całkowicie ją wzięło... w czasie weekendu nawet jej mama powiedziała, żebyśmy jakiś czas nie przychodzili, bo się zarazimy. No i zostały mi tylko smsy do Lexi. Tak więc, nikt, poza Skye oczywiście, nie był specjalnie entuzjastycznie nastawiony do tego wyjazdu. W poniedziałek musiałam zacząć się ogarniać, bo moja organizacja nie jest w szczytowej formie, więc zapobiegawczo postanowiłam pomyśleć przynajmniej, o tym, co mogłoby mi pomóc przetrwać te trzy dni. Oczywiście w poniedziałek poprzestałam na przemyśleniach. Wtorek był za to jakiś taki nijaki, przesiedziałam sama połowę przerw, bo Skye ciągle mi znikała i założę się, że całkowicie „przypadkiem” natrafiała na tego swojego księcia. Ja natomiast dzięki temu, w dalszym ciągu mogłam myśleć nad pakowaniem się. I naprawdę wszystko byłoby ok, gdyby nie te kilka słów, które usłyszałam na ostatniej przerwie:
- Hej kocie. Jak tam? Słyszałem, że jedziesz na wycieczkę szkolną.. - Usłyszałam cichy głos tuż przy uchu. I dlaczego, dlaczego musiałam wiedzieć do kogo on należy? Tak było miło, jak przez ostatnie chyba z dwa tygodnie go nie widziałam i nie słyszałam o nim... i tak było dobrze... a teraz bezczelny jeszcze się do mnie podkrada! Jak już musiał się pojawiać to nie mógł mignąć gdzieś na drugim końcu korytarza? Z daleka ode mnie?!
- Chyba masz coś ze słuchem, bo ja nie rozpowiadałam tego po szkole, a listę z danymi osób, które jadą obejmuje ochrona danych osobowych, więc najwyraźniej powiedziały ci to głosy w twojej głowie, a to już niestety nie moje pole zainteresowań. - Powiedziałam obracając się gwałtowanie i napotkałam na zadowoloną twarz tego... lokowatego przybłędy.
- Czyli nie zobaczymy się jutro rano na zbiórce? Szkoda, bo chciałem ci zająć miejsce obok mnie. - Uśmiechnął się i ten uśmiech wcale nie potwierdzał jego słów. Dlaczego miałam wrażenie, że ten gad dobrze wie, że jadę i tak? Dlaczego?! - Ale jeśli zmienisz zdanie, to wiedz, że będę je dla ciebie trzymał. - Zmierzył mnie jeszcze zadowolonym spojrzeniem i odszedł. Tak po prostu, a moje komórki nerwowe oszalały. Jest tylko jedno wyjście, bo nie przeżyję z nim w jednym budynku przez trzy dni. Poleciałam odszukać Skye, oderwałam ją od rozmowy z tym jej samcem i zaciągnęłam do łazienki dla dziewczyn.
- Skye! Ja nie jadę!
- Co? Co się stało? Przecież już zapłaciłyśmy i w ogóle.
- Nie mam mowy, nie spędzę z tym burakiem trzech dni na terenie jednego budynku.
- Jakim burakiem? - Popatrzyłam na dziewczynę tak sugestywnym wzrokiem, że prawie natychmiast jej niezrozumienie zamieniło się w lekki uśmiech. - A tym ciacho-burakiem... Czekaj! - Jej mina po raz kolejny się zmieniła i teraz na jej twarzy było coś pomiędzy strachem a prośbą. - O nie, nie, nie... Ivory, nie zostawisz mnie w przeddzień wycieczki, nie możesz. Przecież nikt nie każe chodzić ci z nim na zajęcia czy siłownię, możesz sobie w pokoju posiedzieć czy cokolwiek, ale NIE MOŻESZ MNIE ZOSTAWIĆ SAMEJ. Nie ma mowy, choćbym cię miała siłą z domu wyciągnąć i zanieść do autobusu.
- To chyba tak zrobisz. - Mruknęłam jeszcze bardziej zrażona do tego całego pomysłu wyjazdu. Wcale mi się to nie podoba...
- Hej, Lex. Co tam u ciebie?
- Cześć Iv. Wszystko ok. - Powiedziała głosem, który brzmiał jakby troszeczkę nieswojo.
- Jak tam? Słyszałam, że bez mojej wiedzy szlajasz się z moim bratem. - Uśmiechnęłam się lekko czekając na jakąś relację.
- Ach, no tak. Bo wiesz... tak dobrze rozmawiało się nam w piątek... a Charlie zaproponował sobotę, więc... no... zresztą w piątek wróciliśmy dosyć późno, więc już nie dzwoniłam...
- To co wy przez tyle czasu robicie?
- No... gadaliśmy...
- Tylko?!
- Iv! A co mieliśmy robić?
- No... nie wiem... wiesz... w sumie nie mam specjalnie doświadczenia, tylko nie sądziłam, że z moim bratem da się tyle rozmawiać...
- No widzisz... - Czułam jak dziewczyna uśmiecha się do telefonu.
- Powiedz mi, czyli wszystko jest w porządku, tak?
- Tak, jest lepiej niż myślałam.
- Ale masz taki głos... taki nieswój jakby... coś się stało? Bo myślałam, że może to przez Charliego...
- A nie... mam tak jakby lekką chrypę, ale to nic... chyba trochę za długo spacerowaliśmy w piątek po parku... ale wiesz... nie za bardzo chciałam wcześniej wracać, bo nie dość, że wreszcie gadałam tak sobie z Charliem, to wiesz... mama ciągle nie może przeżyć tej sprawy z Nathalie... no i trochę się uspokoiło, ale jeszcze bywają chwile kiedy zaczynają się kłócić, no i tak właśnie było w piątek jak wróciłam po szkole do domu. Więc... no wiesz... nie za bardzo miałam motywację, żeby wracać.
- Jasne... rozumiem... nie martw się... na pewno za jakiś czas dogadają się jakoś... a do tego czasu coś czuję, że mój brat skutecznie i chętnie odciągnie cię od twojego domu.
- A mówił coś?
- Właściwie, to wiesz jak to faceci... nie da się z nich wyciągnąć szczegółów... poza tym widziałam go w sobotę rano, no a teraz przy śniadaniu... ale powiem ci jedno. Dla ciebie olał nasze rodzinne spotkanie z Jackiem... to coś znaczy. - Uśmiechnęłam się.
- Ojejku... naprawdę przeze mnie nie poszedł z wami?
- Lex... dla ciebie nie poszedł z nami. Poza tym, to nie tak, że Jack mieszka na drugim końcu kraju, więc jakby Charlie miał ochotę spotkać się z bratem to wierz mi poradziłby sobie.
- Och.... ok... bo nie chciałabym mu przeszkadzać w kontaktach rodzinnych...
- Lexi... daj spokój... jesteś zbyt kochana, żeby komukolwiek przeszkadzać... a tym bardziej mojemu bratu... - Mruknęłam. Lexi była jedną z najbardziej taktownych i skromnych osób, jakie znałam i było dla mnie trochę smutne, że była w stanie obwiniać siebie o takie rzeczy, którymi kompletnie nie powinna się przejmować. Rozmawiałyśmy tak jeszcze jakiś czas, aż blondynka została zawołana przez mamę do pomocy przy czymś. Reszta niedzieli minęła bez większych zaskoczeń i tak nastał kolejny tydzień, co wiązało się ze smutnym dla mnie faktem konieczności wstawania zdecydowanie za wcześnie. Początek tygodnia minął dosyć spokojnie, poza tym, że najwyraźniej Skye nadal nie przeszła fascynacja wysokim blondynem, który, jak zdążyłyśmy się pierwsze w całej szkole dowiedzieć zaciągnięte przez szatynkę do pustej o dziwo łazienki dla dziewczyn, interesował się naszą przyjaciółką bardziej niż ktokolwiek by się spodziewał. Podekscytowana powiedziała, że chłopak na jednej z poniedziałkowych przerw wypytywał ją jakie lubi filmy i tym podobne, co dla brązowookiej było jednoznacznym sygnałem, że zamierza ją gdzieś zaprosić. No... ja wcale się nie śmieję... serio... tylko serio?... no dobrze, czekam, aż ją zaprosi, będę wtedy naprawdę szczęśliwa. Ale niech się dziewczyna cieszy, dopóki on zachowuje się w porządku to mogą się spotykać na korytarzach. Zawsze jakby miał jakieś złe zamiary to mogę nasłać na niego moich braci. No, być może jestem do niego tak troszeczkę, odrobinkę uprzedzona, z powodu tego, w jakiej sytuacji go pierwszy raz widziałam, ale co poradzę? Wtorek też minął dosyć spokojnie, chociaż, co mnie zmartwiło, lekka chrypa, która męczyła Lexi od weekendu nie przeszła jej, a środa była już nietypowa, bo rano dostałam smsa od Lex, że nie może mówić i dostała lekkiej gorączki i nie idzie do szkoły. Ktoś tu będzie miał kłopoty. Jeszcze zaspana podreptałam do pokoju Charliego i głosem, w którym brzmiały pretensje zaczęłam marudzić.
- Chas.... zachorowałeś mi Lex... - Jęknęłam zrywając kołdrę z chłopaka.
- Co? Iv, idź męczyć kogoś innego... Zostaw mnie... - Mruknął zaspany i z zamkniętymi oczami zaczął odzyskiwać swoje przykrycie.
- Lex. Moja Lex. A wszystko przez ciebie!
- Co? Czekaj, Lexi? Co się stało? - Blondyn jakby wszedł na nieco wyższy stopień przytomności i otworzył oczy.
- Lexi się rozchorowała... - Mruknęłam zostawiając jego kołdrę w spokoju i siadłam na jego łóżku.
- Naprawdę? O kurwa, to przeze mnie... - Powiedział podnosząc się do pozycji siedzącej. - Tak długo chodziliśmy w piątek a było chłodno... ale co jej jest?
- Nie no, nie wiem... jakieś przeziębienie chyba... ale nie może mówić i ma gorączkę. No, ale teraz może jej mama zajmie się opieką nad Lexi zamiast wojną z Nathalie...
- Ymmm.... myślisz, że mógłbym ją odwiedzić? Jakoś po szkole? - Mina mojego brata i ton jaki przyjął wskazywały na to, że czuł się winny. No i dobrze, niech poczuje trochę odpowiedzialności za innych... a poza tym Lex będzie na pewno zadowolona jeśli Chas z nią posiedzi.
- Tak, myślę, że to jest dobry pomysł... Ja też do niej wpadnę, więc możemy pójść razem...
- Ok, to ja poczekam na ciebie po lekcjach...
- Dobra.
Po zajęciach rzeczywiście udaliśmy się w trójkę do biednej, zachrypniętej Lexi. W trójkę, bo gdy Skye rano w drodze do szkoły usłyszała, że blondynka jest chora od razu zadeklarowała chęć odwiedzenia jej. Przez jakiś czas posiedzieliśmy u niej wszyscy, a potem ja i Skye zwinęłyśmy się, żeby dać naszej dwójeczce czas na pogadanie sam na sam. Charlie był zadowolony z tego obrotu sprawy i wrócił do domu dopiero wieczorem stwierdzając, że wyszedł, dopiero gdy Lexi zasnęła, no a potem został jeszcze podpytany o to i owo przez mamę dziewczyny. Nie ma to jak trochę pytań o zamiary względem córki, czyż nie?
No nic... Dopiero czwartek uświadomił mi pewną lukę w moim rozumowaniu, a mianowicie gdzieś tak na drugiej lekcji do naszej klasy weszły dwie dziewczyny i ogłosiły, że osoby zapisane i zdecydowane na wycieczkę szkolną powinny w piątek lub w najpóźniej w poniedziałek przynieść opłatę. Powstrzymałam się z lamentowaniem do przerwy, a potem zaczęłam:
- Skye! Ja nie chcę jechać bez Lexi.... to bez sensu... to Lex chciała jechać, więc bez niej nie pojedziemy... chodź, znajdziemy listę i się wypiszemy...
- Iv... nawet tak nie mów.. - Odezwała się Skye po jakimś czasie, zastępując mi drogę do pokoju samorządu uczniowskiego.
- Ale Skye... przecież widziałaś jak Lexi jest rozłożona... nie wykuruje się w tak krótkim czasie, przecież wycieczka jest już w środę, czyli został tydzień...
- Ivory... proszę cię... ja muszę pojechać na tą wycieczkę, błagam, nie zostawiaj mniej samej... - Jęknęła szatynka robiąc minę szczeniaczka.
- Ale Skye...
- Nie ma żadnego ale! Iv... proszę cię jako moją przyjaciółkę... proszę, zrobię co chcesz, tylko nie zostawiaj mnie samej... zresztą nie wiem, czy mama mnie puści, jeśli okaże się, że ani ty ani Lexi nie jedziecie.
- Skye... ale po co ty chcesz tam jechać?... myślałam, że nie chciałaś jakoś specjalnie wyjeżdżać z miasta...
- Iv... - Skye przybrała tajemniczy ton i zbliżyła się do mnie ściszając głos. - Proszę cię... wiesz dlaczego chcę jechać... Luke powiedział, że jedzie no i wiesz... mogłabym trochę z nim pogadać tak na luźno, wiesz... na takich wycieczkach zawsze jest inaczej... głupie rzeczy pozostają jako zabawne wspomnienia, a nie jako przypały, z których śmiać się będzie cała szkoła, więc jakby coś nie wyszło, to pozostanie to jako wygłup na wycieczce. Więc wiesz... w razie czego nie będę musiała uciekać przed nim na korytarzach, bo „co stało się na wycieczce – zostało na wycieczce”... Proszę cię... Ivory... zrób to dla mnie... nawet jakbyś miała przesiedzieć te trzy dni udając chorą, to przecież lepsze niż siedzieć na lekcjach... no i pamiętaj, że przepadnie nam dzięki temu wf.
- Wiesz, że to Lex mogłabyś bardziej straszyć tym wf-em, ale... uch.... no dobra... ale robię to tylko dla ciebie i mam nadzieję, że ten cały...
- Luke.
- ... właśnie, że jest tego warty...
- Iv.... wiesz, że cię kocham miłością najszczerszą?
- Jasne, Skye, jak słońce na niebie... czyli mówisz, że mam z tobą jechać, żeby twoja mama cię puściła, a ty będziesz siedzieć cały czas z tym całym... Lukiem...
- Nie, no... będę razem z tobą udawać, że jesteśmy chore... a tylko czasem, jak go gdzieś spotkam...
- Dobra, dobra... już ja wiem jak to się skończy... wezmę sobie książkę, i tak mamy coś przeczytać, więc przynajmniej w spokoju sobie poczytam. - Skye zaskakująco dobrze idzie natrafianie na tego jej Luke'a na korytarzach szkolnych, więc w ośrodku pójdzie jej pewnie jeszcze lepiej. No ale, żeby nie było... Sama chciałam, żeby Skye znalazła sobie chłopaka, więc nie powinnam teraz narzekać, tylko jej pomóc... Tylko szkoda, że nie będzie z nami Lexi...
Po tym jak uzgodniłyśmy ostateczną wersję dotyczącą wyjazdu, wpłaciłyśmy pieniądze i wykreśliłyśmy naszą chorą z listy. I może nie narzekałabym dalej, ale właściwie trochę czułam, że wszyscy są jakby przeciw... nie wiem jak to nazwać. No bo tak: moi bracia nie byli specjalnie zachwyceni i nie omieszkali wyrazić swojego zdania na kolacji, gdy informowałam mamę o potrzebnych pieniądzach. To, co powiedzieli zraziło też trochę mamę, która wcześniej była nastawiona dosyć pozytywnie do mojego wyjazdu i integracji z innymi uczniami. Powiem szczerze, że po przymusowej rezygnacji Lexi z wyjazdu nie miałam ani motywacji ani specjalnie dobrych odczuć względem wycieczki, ale nie mogłam już zostawić samotnej Skye na pastwę tego samca, bo jeszcze coś by się stało i nie miałby jej kto uratować jak mnie by nie było. Nie chciałam też męczyć i wyżalać się Lex, bo na pewno zaczęłaby siebie i swoją chorobę obwiniać o mój zły nastrój, a przecież to ona biedulka cierpiała leżąc z gorączką, kaszlem i katarem w łóżku. Tak... całkowicie ją wzięło... w czasie weekendu nawet jej mama powiedziała, żebyśmy jakiś czas nie przychodzili, bo się zarazimy. No i zostały mi tylko smsy do Lexi. Tak więc, nikt, poza Skye oczywiście, nie był specjalnie entuzjastycznie nastawiony do tego wyjazdu. W poniedziałek musiałam zacząć się ogarniać, bo moja organizacja nie jest w szczytowej formie, więc zapobiegawczo postanowiłam pomyśleć przynajmniej, o tym, co mogłoby mi pomóc przetrwać te trzy dni. Oczywiście w poniedziałek poprzestałam na przemyśleniach. Wtorek był za to jakiś taki nijaki, przesiedziałam sama połowę przerw, bo Skye ciągle mi znikała i założę się, że całkowicie „przypadkiem” natrafiała na tego swojego księcia. Ja natomiast dzięki temu, w dalszym ciągu mogłam myśleć nad pakowaniem się. I naprawdę wszystko byłoby ok, gdyby nie te kilka słów, które usłyszałam na ostatniej przerwie:
- Hej kocie. Jak tam? Słyszałem, że jedziesz na wycieczkę szkolną.. - Usłyszałam cichy głos tuż przy uchu. I dlaczego, dlaczego musiałam wiedzieć do kogo on należy? Tak było miło, jak przez ostatnie chyba z dwa tygodnie go nie widziałam i nie słyszałam o nim... i tak było dobrze... a teraz bezczelny jeszcze się do mnie podkrada! Jak już musiał się pojawiać to nie mógł mignąć gdzieś na drugim końcu korytarza? Z daleka ode mnie?!
- Chyba masz coś ze słuchem, bo ja nie rozpowiadałam tego po szkole, a listę z danymi osób, które jadą obejmuje ochrona danych osobowych, więc najwyraźniej powiedziały ci to głosy w twojej głowie, a to już niestety nie moje pole zainteresowań. - Powiedziałam obracając się gwałtowanie i napotkałam na zadowoloną twarz tego... lokowatego przybłędy.
- Czyli nie zobaczymy się jutro rano na zbiórce? Szkoda, bo chciałem ci zająć miejsce obok mnie. - Uśmiechnął się i ten uśmiech wcale nie potwierdzał jego słów. Dlaczego miałam wrażenie, że ten gad dobrze wie, że jadę i tak? Dlaczego?! - Ale jeśli zmienisz zdanie, to wiedz, że będę je dla ciebie trzymał. - Zmierzył mnie jeszcze zadowolonym spojrzeniem i odszedł. Tak po prostu, a moje komórki nerwowe oszalały. Jest tylko jedno wyjście, bo nie przeżyję z nim w jednym budynku przez trzy dni. Poleciałam odszukać Skye, oderwałam ją od rozmowy z tym jej samcem i zaciągnęłam do łazienki dla dziewczyn.
- Skye! Ja nie jadę!
- Co? Co się stało? Przecież już zapłaciłyśmy i w ogóle.
- Nie mam mowy, nie spędzę z tym burakiem trzech dni na terenie jednego budynku.
- Jakim burakiem? - Popatrzyłam na dziewczynę tak sugestywnym wzrokiem, że prawie natychmiast jej niezrozumienie zamieniło się w lekki uśmiech. - A tym ciacho-burakiem... Czekaj! - Jej mina po raz kolejny się zmieniła i teraz na jej twarzy było coś pomiędzy strachem a prośbą. - O nie, nie, nie... Ivory, nie zostawisz mnie w przeddzień wycieczki, nie możesz. Przecież nikt nie każe chodzić ci z nim na zajęcia czy siłownię, możesz sobie w pokoju posiedzieć czy cokolwiek, ale NIE MOŻESZ MNIE ZOSTAWIĆ SAMEJ. Nie ma mowy, choćbym cię miała siłą z domu wyciągnąć i zanieść do autobusu.
- To chyba tak zrobisz. - Mruknęłam jeszcze bardziej zrażona do tego całego pomysłu wyjazdu. Wcale mi się to nie podoba...