wtorek, 5 sierpnia 2014

III


***

- Ivory! Chodź, upnę ci włosy.... Skarbie, czy ty dalej śpisz? - głos mamy doszedł do mojej zaspanej świadomości. 
 - Yhmyy – wymruczałam i nakryłam głowę kołdrą. 
 - Kochanie, nie zdążysz się przygotować. - Czyżbym usłyszała zmartwienie w jej głosie? Oczywiście! Ale moja mama nie wiedziała, że spokojnie wystarczy mi pół godziny na szybki prysznic, ubranie się i zebranie do wyjścia, bo wcale nie zamierzałam spędzać pół godziny na czesaniu się, a tym bardziej malowaniu. A to oznaczało, że mogę sobie spokojnie poleżeć w łóżku jeszcze jakieś dwadzieścia minut i nie zmierzam z tego zrezygnować. 
 - Ivory! Trzeba wstawać! 
 - Mamooo... Sen jest dobry dla urody... - Kto mieczem wojuje... Dobrze jest mieć pod ręką jej własne argumenty. - Poza tym wkładam twoją sukienkę i buty, więc włosy i twarz pozostają moje własne. 
 - Ale żabko ty moja.. - zaczęła, zanim ktoś chamsko jej nie przerwał. 
 - Żabko, żabeczkooo... daj mi swoje udeczkooo... - usłyszałam śpiew Maxa i po chwili coś mnie przydusiło. 
 - Max! Złaź ze mnie. Jesteś ciężki! - po chwili szarpaniny, a raczej moich prób wyrwania się bratu, chłopak podniósł mnie ciągle zaplątaną w kołdrę, zarzucił sobie na ramię i wyniósł z mojego pokoju. Po chwili stałam już na własnych nogach w pokoju Maxa i Blake'a, który też jeszcze zalegał w swoim łóżku. Wyplątałam się z pościeli, która spadła na podłogę i zaspanym ciągle wzrokiem spojrzałam na Maxa. Stał naprzeciw mnie i trzymał dwa cienkie czarne krawaty, które wyglądały dokładnie identycznie. 
 - Który lepiej? Ten czy ten? Bo wiesz, nie mogę się zdecydować... - zapytał z poważną miną. 
 - Max... one są identyczne... - powiedziałam podchodząc do jego łóżka i nakryłam się jego kołdrą. 
 - Więc rozumiesz mój dylemat! Jakby były różne to na pewno któryś by mi się bardziej podobał. 
 - Weź ten z lewej, a ten z prawej daj Blake'owi... - powiedziałam spod kołdry uśmiechając się lekko, bo wiedziałam, że Max stara się uratować mnie przed mamą i odstresować przed rozpoczęciem roku szkolnego. 
 - Ale na pewno? Bo wiesz... 
 - Na pewno! - zaśmiałam się. Wychyliłam głowę spod kołdry, żeby zerknąć na zegar. 8:18... Jeszcze dziesięć minut w ciepłym łóżku!

***

Zgodnie z obietnicą chwilę po 9 do drzwi zapukała Lexi, dzięki czemu miałam szansę uciec przed niepocieszonym wzrokiem mojej mamy, która czyhała na mnie z grzebieniem i lokówką. Nie była to spektakularna ucieczka, ale nie spodziewajcie się za wiele po dziewczynie, która nosi obcasy tylko od święta. Ta para nie była na szczęście specjalnie wysoka, więc zdecydowałyśmy się na spacer. Po parunastu minutach stanęłyśmy przed drzwiami domu Skye i zadzwoniłyśmy. Po zaledwie krótkiej chwili usłyszałyśmy odgłos kroków i szczęk przekręcanego zamka. Przed nami stanęła niska uśmiechnięta kobieta, która poza ciepłymi brązowymi tęczówkami, w ogóle nie przypominała swojej córki. Skye była bardzo podobna do swojego ojca. Tylko oczy miała po mamie.
- Dzień dobry, dziewczyny. Skye jest już prawie gotowa. Wiecie jak to z nią jest, zbiera ostatnie manele. Jak tam? Zdenerwowane pierwszym dniem w nowej szkole?
- Dzień dobry pani Wells. - zaszczebiotałyśmy chórkiem.
- Małe nerwy są, to prawda. Ale jesteśmy dobrej myśli. - odpowiedziała Lexi uśmiechając się.
- Dopóki jesteśmy w jednej klasie to wszystko jest fajnie. No i moi bracia, wie pani... Jak zwykle będą czuwać.
- No tak, to porządni chłopcy.
- Jestem! - Dobiegło nas wołanie z głębi korytarza. Po chwili za drobną postacią pani Wells pojawiła się Skye. - Możemy iść? - Pokiwałyśmy głowami i uśmiechnęłyśmy się. Ta nagła gotowość wynikała prawdopodobnie z tego, że Skye bała się w jakim kierunku potoczy się ta rozmowa, bo mama dziewczyny miała tendencje do opowiadania żenujących historii o Skye szczególnie w jej młodszych latach. - Pa, mamo.
- Do widzenia pani Wells.
- Do zobaczenia dziewczynki. Bawcie się dobrze.

***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz