Jest
ostatni dzień wakacji. Przez cały ostatni tydzień mieliśmy
szczęście. Mówiąc „my” mam na myśli wszystkie dzieciaki,
które niedługo znowu będą zniewolone szkolnym rygorem. Pogoda
była wprost idealna! Niby jest połowa sierpnia, ale pogoda na
wyspach jest trudna do przewidzenia. Ale, o dziwo, od przeszło
tygodnia nie padało, ba! nawet się nie zachmurzyło. Właśnie w
związku z tym i dla uczczenia ostatniego dnia wolności siedziałam
na skraju basenu i zadowolona machałam gołymi nogami przyodzianymi
jedynie w dosyć krótkie szorty, co chwila odnawiając uczucie
orzeźwienia, gdy moja skóra zanurzała się w chłodnej wodzie. Na
leżaku kilka metrów ode mnie w czerwonym bikini smażyła się na
złoto Skye. Wysoka, kasztanowo włosa dziewczyna zawsze zaliczała
się do tych ładniejszych. No, może pomijając okres gwałtownego
wzrostu i wysypu pryszczy jakieś dwa lata temu, ale myślę, że
warto było przejść ten etap, żeby wyglądać tak jak wygląda
teraz. Skye od dobrych dwóch godzin leżała plackiem na leżaku, od
czasu do czasu tylko obracając się jak kurczak na rożnie, żeby
się równomiernie opalić. Przez jakiś czas chciała opalać się
toples, ale z powodu jej sąsiadów, sympatycznej starszej pary,
ciekawskich przechodniów i nas samych, razem z Lexi odwiodłyśmy ją
od tego planu. No właśnie, Lexi... gdzie ją wessało? Dobre
kilkanaście minut temu weszła przez werandę do domu Skye, żeby
znaleźć coś do picia i...
- Skye?
Jesteś pewna, że twoja mama kupiła coś do picia?
- Tak,
sama pomagałam jej rozpakowywać torby jak wróciła z zakupów. A
co?
- No
bo Lexi... tak jakby zniknęła... - Skye tylko wzruszyła ramionami
i odwróciła się do mnie plecami, albo może raczej powinnam
powiedzieć tyłkiem.
- Wiesz,
naprawdę podziwiam twoje tyły, ale wolałabym widzieć twoją
twarz jak rozmawiamy. - mruknęłam, za co w moją stronę poleciała
butelka z kremem do opalania. - Musiałabyś się odwrócić, żeby
wcelować... - zaśmiałam się gdy butelka wylądowała w trawie
ponad metr ode mnie. Zanim jednak Skye miała okazję skorzystać z
mojej rady podniosłam się i poleciałam do domu państwa Wells.
Gdy wkroczyłam do kuchni nikogo tam nie zastałam, usłyszałam za
to głosy. Wychyliłam się na korytarz i uśmiech wpłynął na
moją twarz. Przy drzwiach bowiem stał nie kto inny jak moja
przyjaciółka, Lexi, która lekko rumieniąc się szczebiotała coś
do... no właśnie. Naprzeciw dziewczyny stał mój starszy
braciszek i z lekkim uśmiechem przysłuchiwał się temu co miała
do powiedzenia. Od długiego już czasu widziałam, że ta dwójka
ma się ku sobie w jakimś sensie. Charlie jest tylko rok starszy od
nas. Dziewczyny często przychodzą do nas do domu. Czasami
wykorzystujemy Charliego, żeby nas gdzieś podwiózł. Wcześniej
traktował Lexi raczej jako małą koleżankę swojej małej
siostry, ale myślę, że od kiedy jej biust postanowił urosnąć z
całkiem płaskiego do rozmiaru C i nabrała odpowiednich kształtów
tu i ówdzie, chłopak zaczął postrzegać ją trochę inaczej.
Myślę, że byliby fajną parą, ale myśl ta nie przeszkodziła mi
w przybraniu lekko złośliwego uśmiechu i wydaniu głośnego
chrząknięcia w celu zwrócenia ich uwagi.
- Moja
droga Alexandro. Zaczęłam się niepokoić jaka to czarna dziura
cię wessała, ale teraz jest to już dla mnie jasne. - mój uśmiech
się poszerzył. Tak naprawdę nazywam Lex Alexandrą tylko gdy chcę
ją trochę wkurzyć i ona doskonale o tym wie. Wszystko przez to,
że w podstawówce jednej ze znienawidzonych przez nas nauczycielek
wf-u nie podobało się imię Lexi i postanowiła nazywać ją
najbardziej pasującym imieniem, stąd Alexandra. Do dzisiaj wzdryga
się na wspomnienie pokrzykiwań: „Ruszaj się Alexandro, nie
zostawaj z tyłu, bo zrobisz dodatkowe okrążenie!” - Co tu
robisz Charlie? - zwróciłam się do brata, teraz już z czystą
ciekawością, bo niecodziennie wpadał do domu moich znajomych.
- Ah...
Mama chciała, żebyś wróciła do domu jednak trochę wcześniej,
chciała z tobą pójść na jakieś zakupy czy inne bzdury... wiesz
jak to ona...
- A
po co wysyłała ciebie? Mogła przecież zadzwonić. No chyba, że
sam się zgłosiłeś na ochotnika... - znowu się uśmiechnęłam
spoglądając na Lexi.
- No
właśnie nie mogła. Dzwoniła, a ty jak zwykle nie odbierasz. A ja
i tak idę do Dave'a więc wpadłem. No to ja... będę leciał. Na
razie Lexi. - chłopak uśmiechnął się do niej i zwrócił w
stronę drzwi.
- A
ja to co? Ze mną to się już nie pożegnasz? - udałam obrażoną
i dotkniętą jego zachowaniem.
- Oj,
Iv. Przecież zobaczymy się za kilka godzin w domu. - uśmiechnął
się, ale i tak podszedł i zamknął mnie w niedźwiedzim uścisku.
- Ok,
ok... Duszę się. - poklepałam go po plecach i uśmiechnęłam się
zanim odwrócił się i odszedł. Obie z Lexi stałyśmy jeszcze
chwilę patrząc za oddalającym się chłopakiem.
- Myślałam,
że wyschnę. - zajęczałam i udałam, że wzdycham. Blondynka
spojrzała na mnie i pokręciła głową z uśmiechem. - Byłaby z
was taka ładna para. - dodałam ciszej kładąc głowę na ramieniu
dziewczyny i uśmiechnęłam się lekko. Na moje słowa
rozpromieniła się.
- Naprawdę
tak myślisz? - zapytała, chociaż wiedziała co usłyszy.
- Naprawdę,
Lex. - pokiwałam głową i powoli zaczęłam kierować się w
stronę kuchni. - Przynajmniej dopóki będziecie chcieli spędzać
ze mną czas. Bo jak mnie zostawicie, to będziecie paskudni. -
zaśmiałam się wyciągając z lodówki napój, podczas gdy Lexi
szukała szklanek.
To
był właśnie pewnego rodzaju problem dla mnie. Tak właściwie
miałam tylko braci, Lexi i Skye. W szkole raczej byłyśmy na
marginesie życia towarzyskiego, więc jakoś tak się stało, że od
dobrych kilku lat trzymamy się razem. Nie chodzi o to, żebyśmy
były nielubiane. Byłyśmy raczej... ignorowane? W każdym razie,
wszystkie trzy trzymałyśmy się z boku i miałyśmy powiedzmy...
poprawne stosunki z innymi, ale nie nawiązywałyśmy jakichś
bliższych znajomości z nikim. Może też nikt nam nie dokuczał, bo
po szkole zwykle krążyli moi bracia. Zwykle, gdy ktoś do nas
podchodził na przerwach to pojawiał się jeden z nich i albo
skutecznie odstraszał ludzi patrząc na nich z byka (uwierzcie, że
patrzenie z byka to jest coś, co moi bracia mają opanowane do
perfekcji) albo po prostu gdzieś się kręcili i pilnowali czy nic
mi się nie dzieje. Zawsze miałam co do tego mieszane uczucia, bo
nie sądziłam, żeby groziło mi jakieś niebezpieczeństwo w
szkole, ale z drugiej strony miło było wiedzieć, że tak się mną
przejmują. Może trochę tworzyło to wrażenie izolacji, ale muszę
przyznać, że jednak trwanie pod kloszem opieki ze strony braci ma
chyba więcej dobrych stron. Raz czy dwa jak ktoś mnie zaczepił, i
kiedyś jak zaczęli przezywać Lexi, to patrzenie jak przylatuje
jeden z bliźniaków i staje w naszej obronie było naprawdę
budującym przeżyciem. Tak czy inaczej mam dziewczyny i dobrze się
bawimy w swoim towarzystwie, a jednocześnie nikt nam nie dokucza.
Czasem tylko są jakby zbyt opiekuńczy. Pamiętam jak półtora roku
temu do naszej klasy doszedł nowy chłopak. Chace. Był bardzo
sympatyczny, dużo się uśmiechał. Wiem, że przyszedł w połowie
semestru, gdy akurat Lexi była chora, a ja siedziałam sama.
Pamiętam, jak po przedstawieniu się całej klasie podszedł od razu
do mnie i zapytał czy może ze mną usiąść. Był taki słodki.
Potem rozmawialiśmy przez całą przerwę, aż na kolejnej przyszedł
do nas Max i był taki niemiły, że do końca semestry Chace unikał
rozmowy ze mną na korytarzach, w zamian posyłając mi tylko lekki
uśmiech. Było mi smutno z tego powodu, ale co miałam zrobić, gdy
na moje pytanie dlaczego przestraszył Chace'a, Max zapytał mnie,
czy go już nie kocham i czy nie jest dobrym bratem. No co miałam
zrobić? Jest kochanym braciszkiem, więc nie pozostało mi nic
innego jak przytulić się do niego i powiedzieć, że jest
najlepszy. Ostatni rok spędziłam bez braci na karku, ale chyba ich
obecność ciągle była odczuwalna, bo przeżyłyśmy ostatni rok
gimnazjum bez specjalnych problemów. Od jutra znowu wszystko wróci
do normy, bo zaczynam liceum i znowu Charlie, Max i Blake będą
blisko. Charlie będzie w drugiej klasie, a Max i Blake będą w
ostatniej. Tylko Jacka nie będzie, bo już rok temu skończył
szkołę, ale pracuje w mieście i często bywa w domu.
- No
coś ty Iv. Zabieralibyśmy cię na randki. Byłoby tak
romantycznie, wiesz... zachodzące słońce, ja, ty, Charlie...
- Dobra,
dobra... nie będę z wami spała... tylko, wiesz... przyszłabyś
od czasu do czasu pożreć ze mną kubełek lodów, ok? - przerwałam
jej, zanim rozwinęłaby swoją wizję, której pewnie nie
chciałabym słuchać.
- Pewnie,
nie zostawię cię z całym kubełkiem lodów. - wyszczerzyła się
dziewczyna.
Wyszłyśmy
z piciem z powrotem do niewielkiego ogródka za domem Skye i
ponownie, jak już się zdarzało w ciągu kilku ostatnich dni,
zaczęłyśmy omawiać kwestię nowego etapu, czyli liceum. Gdy
zrobiła się szesnasta, z pewnym ociąganiem zaczęłam się
zbierać, żeby zgodnie z prośbą mamy być trochę wcześniej w
domu. Odszukałam parę porozrzucanych przedmiotów, w tym mój
telefon, na którym widniało kilka nieodebranych wiadomości. No
tak, muszę się przyznać, że zawsze mówię mamie: „Spokojnie,
mam telefon, jakby co to dzwoń.”, a potem wyciszam go i i tak nie
odbieram.
- No
to do jutra dziewczyny. Miejmy nadzieję, że liceum będzie lepsze
niż gimnazjum. - wyraziłam pobożną prośbę powoli zmierzając
do wyjścia.
- Byleby
nie było gorsze. - uśmiechnęła się Skye na pożegnanie.
- Przyjdę
jutro o dziewiątej, tak? - upewniła się Lexi, na co pokiwałam
głową. Lexi przyjdzie do mnie, a potem razem przyjdziemy do Skye i
we trzy stawimy czoła nowej szkole.
- Ubierzcie
się ładnie dziewczynki. - powiedziałam przedrzeźniając nieco
moją mamę, która bardzo lubiła okazje takie jak rozpoczęcie
roku, bo mogła wcisnąć mnie w nową sukienkę i szpilki.
- Oczywiście,
będziemy niezwykle eleganckie, żeby trzymać przyzwoity poziom
pośród tego motłochu oberwańców. - zaśmiała się Skye, znając
podejście mojej rodzicielki do mojego wyglądu. Pomachałam
dziewczynom i udałam się z uśmiechem na ustach do domu.
_______________________________________________________________________
Ok. Potrzebuję tak z dwóch - trzech rozdziałów Waszej cierpliwości, żeby rozwinąć akcję, ale mam nadzieję, że spodoba się Wam pomysł ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz