sobota, 2 sierpnia 2014

I

Jest ostatni dzień wakacji. Przez cały ostatni tydzień mieliśmy szczęście. Mówiąc „my” mam na myśli wszystkie dzieciaki, które niedługo znowu będą zniewolone szkolnym rygorem. Pogoda była wprost idealna! Niby jest połowa sierpnia, ale pogoda na wyspach jest trudna do przewidzenia. Ale, o dziwo, od przeszło tygodnia nie padało, ba! nawet się nie zachmurzyło. Właśnie w związku z tym i dla uczczenia ostatniego dnia wolności siedziałam na skraju basenu i zadowolona machałam gołymi nogami przyodzianymi jedynie w dosyć krótkie szorty, co chwila odnawiając uczucie orzeźwienia, gdy moja skóra zanurzała się w chłodnej wodzie. Na leżaku kilka metrów ode mnie w czerwonym bikini smażyła się na złoto Skye. Wysoka, kasztanowo włosa dziewczyna zawsze zaliczała się do tych ładniejszych. No, może pomijając okres gwałtownego wzrostu i wysypu pryszczy jakieś dwa lata temu, ale myślę, że warto było przejść ten etap, żeby wyglądać tak jak wygląda teraz. Skye od dobrych dwóch godzin leżała plackiem na leżaku, od czasu do czasu tylko obracając się jak kurczak na rożnie, żeby się równomiernie opalić. Przez jakiś czas chciała opalać się toples, ale z powodu jej sąsiadów, sympatycznej starszej pary, ciekawskich przechodniów i nas samych, razem z Lexi odwiodłyśmy ją od tego planu. No właśnie, Lexi... gdzie ją wessało? Dobre kilkanaście minut temu weszła przez werandę do domu Skye, żeby znaleźć coś do picia i...
- Skye? Jesteś pewna, że twoja mama kupiła coś do picia? 
 - Tak, sama pomagałam jej rozpakowywać torby jak wróciła z zakupów. A co? 
 - No bo Lexi... tak jakby zniknęła... - Skye tylko wzruszyła ramionami i odwróciła się do mnie plecami, albo może raczej powinnam powiedzieć tyłkiem. 
 - Wiesz, naprawdę podziwiam twoje tyły, ale wolałabym widzieć twoją twarz jak rozmawiamy. - mruknęłam, za co w moją stronę poleciała butelka z kremem do opalania. - Musiałabyś się odwrócić, żeby wcelować... - zaśmiałam się gdy butelka wylądowała w trawie ponad metr ode mnie. Zanim jednak Skye miała okazję skorzystać z mojej rady podniosłam się i poleciałam do domu państwa Wells. Gdy wkroczyłam do kuchni nikogo tam nie zastałam, usłyszałam za to głosy. Wychyliłam się na korytarz i uśmiech wpłynął na moją twarz. Przy drzwiach bowiem stał nie kto inny jak moja przyjaciółka, Lexi, która lekko rumieniąc się szczebiotała coś do... no właśnie. Naprzeciw dziewczyny stał mój starszy braciszek i z lekkim uśmiechem przysłuchiwał się temu co miała do powiedzenia. Od długiego już czasu widziałam, że ta dwójka ma się ku sobie w jakimś sensie. Charlie jest tylko rok starszy od nas. Dziewczyny często przychodzą do nas do domu. Czasami wykorzystujemy Charliego, żeby nas gdzieś podwiózł. Wcześniej traktował Lexi raczej jako małą koleżankę swojej małej siostry, ale myślę, że od kiedy jej biust postanowił urosnąć z całkiem płaskiego do rozmiaru C i nabrała odpowiednich kształtów tu i ówdzie, chłopak zaczął postrzegać ją trochę inaczej. Myślę, że byliby fajną parą, ale myśl ta nie przeszkodziła mi w przybraniu lekko złośliwego uśmiechu i wydaniu głośnego chrząknięcia w celu zwrócenia ich uwagi. 
 - Moja droga Alexandro. Zaczęłam się niepokoić jaka to czarna dziura cię wessała, ale teraz jest to już dla mnie jasne. - mój uśmiech się poszerzył. Tak naprawdę nazywam Lex Alexandrą tylko gdy chcę ją trochę wkurzyć i ona doskonale o tym wie. Wszystko przez to, że w podstawówce jednej ze znienawidzonych przez nas nauczycielek wf-u nie podobało się imię Lexi i postanowiła nazywać ją najbardziej pasującym imieniem, stąd Alexandra. Do dzisiaj wzdryga się na wspomnienie pokrzykiwań: „Ruszaj się Alexandro, nie zostawaj z tyłu, bo zrobisz dodatkowe okrążenie!” - Co tu robisz Charlie? - zwróciłam się do brata, teraz już z czystą ciekawością, bo niecodziennie wpadał do domu moich znajomych. 
 - Ah... Mama chciała, żebyś wróciła do domu jednak trochę wcześniej, chciała z tobą pójść na jakieś zakupy czy inne bzdury... wiesz jak to ona... 
 - A po co wysyłała ciebie? Mogła przecież zadzwonić. No chyba, że sam się zgłosiłeś na ochotnika... - znowu się uśmiechnęłam spoglądając na Lexi. 
 - No właśnie nie mogła. Dzwoniła, a ty jak zwykle nie odbierasz. A ja i tak idę do Dave'a więc wpadłem. No to ja... będę leciał. Na razie Lexi. - chłopak uśmiechnął się do niej i zwrócił w stronę drzwi. 
 - A ja to co? Ze mną to się już nie pożegnasz? - udałam obrażoną i dotkniętą jego zachowaniem. 
 - Oj, Iv. Przecież zobaczymy się za kilka godzin w domu. - uśmiechnął się, ale i tak podszedł i zamknął mnie w niedźwiedzim uścisku. 
 - Ok, ok... Duszę się. - poklepałam go po plecach i uśmiechnęłam się zanim odwrócił się i odszedł. Obie z Lexi stałyśmy jeszcze chwilę patrząc za oddalającym się chłopakiem. 
 - Myślałam, że wyschnę. - zajęczałam i udałam, że wzdycham. Blondynka spojrzała na mnie i pokręciła głową z uśmiechem. - Byłaby z was taka ładna para. - dodałam ciszej kładąc głowę na ramieniu dziewczyny i uśmiechnęłam się lekko. Na moje słowa rozpromieniła się. 
 - Naprawdę tak myślisz? - zapytała, chociaż wiedziała co usłyszy. 
 - Naprawdę, Lex. - pokiwałam głową i powoli zaczęłam kierować się w stronę kuchni. - Przynajmniej dopóki będziecie chcieli spędzać ze mną czas. Bo jak mnie zostawicie, to będziecie paskudni. - zaśmiałam się wyciągając z lodówki napój, podczas gdy Lexi szukała szklanek.
To był właśnie pewnego rodzaju problem dla mnie. Tak właściwie miałam tylko braci, Lexi i Skye. W szkole raczej byłyśmy na marginesie życia towarzyskiego, więc jakoś tak się stało, że od dobrych kilku lat trzymamy się razem. Nie chodzi o to, żebyśmy były nielubiane. Byłyśmy raczej... ignorowane? W każdym razie, wszystkie trzy trzymałyśmy się z boku i miałyśmy powiedzmy... poprawne stosunki z innymi, ale nie nawiązywałyśmy jakichś bliższych znajomości z nikim. Może też nikt nam nie dokuczał, bo po szkole zwykle krążyli moi bracia. Zwykle, gdy ktoś do nas podchodził na przerwach to pojawiał się jeden z nich i albo skutecznie odstraszał ludzi patrząc na nich z byka (uwierzcie, że patrzenie z byka to jest coś, co moi bracia mają opanowane do perfekcji) albo po prostu gdzieś się kręcili i pilnowali czy nic mi się nie dzieje. Zawsze miałam co do tego mieszane uczucia, bo nie sądziłam, żeby groziło mi jakieś niebezpieczeństwo w szkole, ale z drugiej strony miło było wiedzieć, że tak się mną przejmują. Może trochę tworzyło to wrażenie izolacji, ale muszę przyznać, że jednak trwanie pod kloszem opieki ze strony braci ma chyba więcej dobrych stron. Raz czy dwa jak ktoś mnie zaczepił, i kiedyś jak zaczęli przezywać Lexi, to patrzenie jak przylatuje jeden z bliźniaków i staje w naszej obronie było naprawdę budującym przeżyciem. Tak czy inaczej mam dziewczyny i dobrze się bawimy w swoim towarzystwie, a jednocześnie nikt nam nie dokucza. Czasem tylko są jakby zbyt opiekuńczy. Pamiętam jak półtora roku temu do naszej klasy doszedł nowy chłopak. Chace. Był bardzo sympatyczny, dużo się uśmiechał. Wiem, że przyszedł w połowie semestru, gdy akurat Lexi była chora, a ja siedziałam sama. Pamiętam, jak po przedstawieniu się całej klasie podszedł od razu do mnie i zapytał czy może ze mną usiąść. Był taki słodki. Potem rozmawialiśmy przez całą przerwę, aż na kolejnej przyszedł do nas Max i był taki niemiły, że do końca semestry Chace unikał rozmowy ze mną na korytarzach, w zamian posyłając mi tylko lekki uśmiech. Było mi smutno z tego powodu, ale co miałam zrobić, gdy na moje pytanie dlaczego przestraszył Chace'a, Max zapytał mnie, czy go już nie kocham i czy nie jest dobrym bratem. No co miałam zrobić? Jest kochanym braciszkiem, więc nie pozostało mi nic innego jak przytulić się do niego i powiedzieć, że jest najlepszy. Ostatni rok spędziłam bez braci na karku, ale chyba ich obecność ciągle była odczuwalna, bo przeżyłyśmy ostatni rok gimnazjum bez specjalnych problemów. Od jutra znowu wszystko wróci do normy, bo zaczynam liceum i znowu Charlie, Max i Blake będą blisko. Charlie będzie w drugiej klasie, a Max i Blake będą w ostatniej. Tylko Jacka nie będzie, bo już rok temu skończył szkołę, ale pracuje w mieście i często bywa w domu.
- No coś ty Iv. Zabieralibyśmy cię na randki. Byłoby tak romantycznie, wiesz... zachodzące słońce, ja, ty, Charlie... 
 - Dobra, dobra... nie będę z wami spała... tylko, wiesz... przyszłabyś od czasu do czasu pożreć ze mną kubełek lodów, ok? - przerwałam jej, zanim rozwinęłaby swoją wizję, której pewnie nie chciałabym słuchać. 
 - Pewnie, nie zostawię cię z całym kubełkiem lodów. - wyszczerzyła się dziewczyna.
Wyszłyśmy z piciem z powrotem do niewielkiego ogródka za domem Skye i ponownie, jak już się zdarzało w ciągu kilku ostatnich dni, zaczęłyśmy omawiać kwestię nowego etapu, czyli liceum. Gdy zrobiła się szesnasta, z pewnym ociąganiem zaczęłam się zbierać, żeby zgodnie z prośbą mamy być trochę wcześniej w domu. Odszukałam parę porozrzucanych przedmiotów, w tym mój telefon, na którym widniało kilka nieodebranych wiadomości. No tak, muszę się przyznać, że zawsze mówię mamie: „Spokojnie, mam telefon, jakby co to dzwoń.”, a potem wyciszam go i i tak nie odbieram.
- No to do jutra dziewczyny. Miejmy nadzieję, że liceum będzie lepsze niż gimnazjum. - wyraziłam pobożną prośbę powoli zmierzając do wyjścia. 
 - Byleby nie było gorsze. - uśmiechnęła się Skye na pożegnanie. 
 - Przyjdę jutro o dziewiątej, tak? - upewniła się Lexi, na co pokiwałam głową. Lexi przyjdzie do mnie, a potem razem przyjdziemy do Skye i we trzy stawimy czoła nowej szkole. 
 - Ubierzcie się ładnie dziewczynki. - powiedziałam przedrzeźniając nieco moją mamę, która bardzo lubiła okazje takie jak rozpoczęcie roku, bo mogła wcisnąć mnie w nową sukienkę i szpilki. 
 - Oczywiście, będziemy niezwykle eleganckie, żeby trzymać przyzwoity poziom pośród tego motłochu oberwańców. - zaśmiała się Skye, znając podejście mojej rodzicielki do mojego wyglądu. Pomachałam dziewczynom i udałam się z uśmiechem na ustach do domu.


_______________________________________________________________________
Ok. Potrzebuję tak z dwóch - trzech rozdziałów Waszej cierpliwości, żeby rozwinąć akcję, ale mam nadzieję, że spodoba się Wam pomysł ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz