- Mamo!
Jestem! Chciałaś, żebym... - zawołałam gdy tylko weszłam do
domu, ale nagle przede mną jak spod ziemi wyrosła moja mama i mi
przerwała.
- No
nareszcie, chodź, chodź. Nie ściągaj butów. Wychodzimy.
- A
niby gdzie idziemy? - zapytałam, chociaż właściwie domyślałam
się odpowiedzi.
- No
przecież jutro wielki dzień, moja mała dziewczynka idzie do
liceum. Wiesz, to całkiem nowa szkoła, więc pomyślałam, że
przyda ci się jakiś bardziej dorosły strój. - zaszczebiotała
przechodząc przez próg. Uśmiechnęłam się pod nosem wychodząc
za nią i zamykając drzwi. Wiedziałam, że mówiąc „strój”
miała na myśli sukienkę. Mama zawsze była podekscytowana, gdy
miała okazję wyszykować mnie na jakieś wyjście, więc byłam do
tego przyzwyczajona. Trochę mnie to śmieszyło, ale cóż... nie
jestem matką, więc nie będę oceniać tak zwanych „matczynych
uczuć”. Tym bardziej, że biedaczka musi użerać się z pięcioma
facetami w domu. A dopóki nie ingeruje jakoś bardzo w kwestię
mojego codziennego ubioru (co jednak nie przeszkadza jej w
wypowiadaniu uwag pod tytułem: „Wiesz, że ta czerwona, plisowana
spódniczka ślicznie by wyglądała zamiast tych spodni?” albo
„Wiesz, że ja się nie chcę wtrącać, ale może zamiast tych
rozlatujących się trampek ubrałabyś te ciemne baletki?”) to
jestem w stanie poświęcić się od czasu do czasu ku jej
przyjemności i wcisnąć w sukienkę czy nawet ostatnio obcasy. Nie
żebym umiała w nich chodzić, ale czego się nie robi ku radości
rodziny. Tak, rodziny, bo moi bracia mieli sporo zabawy, gdy pewnego
dnia mama postanowiła kupić mi szpilki i nauczyć w nich chodzić.
Śmiali się dopóki Blake nie spadł z kanapy tarzając się ze
śmiechu i nie dostał jedną ze szpilek w głowę. Usłyszałam
dzwonienie kluczy i ze zdziwieniem stwierdziłam, że mama kieruje
się w stronę auta stojącego na podjeździe. Czyli naprawdę
zamierza zrobić polowanie na ciuchy. Liczyłam, że pójdziemy
gdzieś niedaleko, ale ona chyba chce robić zakupy w centrum.
Spojrzałam na moje króciutkie dżinsowe spodenki, znoszone trampki
i biały bezrękawnik i uśmiechnęłam się do siebie. Nie powiem,
żeby to był najodpowiedniejszy strój na wyjazd do centrum miasta,
nadawał się raczej do siedzenia na podwórku, ale co ja tam
wiem... Mama jest prawdopodobnie zbyt podekscytowana, żeby zwrócić
na to uwagę. Wzruszyłam ramionami i wsiadłam na miejsce pasażera.
Dotarcie do centrum zajęło nam prawie pół godziny, ale gdy tylko
wysiadłyśmy z auta i wydostałyśmy się z podziemnego parkingu do
holu centrum handlowego, mama zdecydowanym krokiem skierowała się
do upatrzonego miejsca. Ha! Po jej zdecydowanym tempie mogę założyć
się, że już wcześniej obadała sytuację i ma coś na oku.
Kochana mamusia...
- Ivory,
no chodź. Musisz coś przymierzyć... - No proszę. A nie mówiłam?
- Jasne,
mamo, co tylko chc...
- Nie
marudź, skarbie. O! Tutaj jest. Czyż nie jest śliczna? - Mama z
entuzjazmem co najmniej na poziomie takim, jakby wybierała sobie
suknię ślubną i właśnie znalazła tę jedyną, prawie
znokautowała mnie wieszakiem z sukienką, wyciągając go w moją
stronę. - Chodź, przymierzysz ją... - zaczęła ciągnąć mnie w
stronę przymierzalni, gdzie zostałam wepchnięta do niewielkiej
kabiny z dwoma lustrami. Powiesiłam sukienkę i przyjrzałam się
jej. Miała ładny przydymiony morski kolor. Była to sukienka w sam
raz na taką pogodę, bo nie miała rękawów. Rozebrałam się
szybko, bo w zasadzie nie za wiele miałam na sobie i wciągnęłam
delikatny materiał na siebie. Mama niby zna całkiem nieźle mój
rozmiar, ale...
- Mamoo...
Jesteś pewna, że z tej całej ekscytacji nie złapałaś złego
rozmiaru? Bo jest trochę...
- Wyjdź
do mnie i się pokaż. - usłyszałam zza drzwi głos mamy.
- No
dobra... - uchyliłam drzwi, tak, żeby mnie widziała. - Widzisz?
Jest za ciasna... - obróciłam się tyłem i pokazałam jej
problematyczną część sukienki, czy może raczej mój tyłek
opięty jak dla mnie trochę za bardzo.
- Idealnie!
- prawie wykrzyknęła nieszczęsna kobieta chyba nie rozumiejąc
problemu.
- Mamo,
czy ty mnie słuchasz? Ona jest za ciasna...
- Ona
ma taka być, skarbie. To jest taki krój.
- Nie
będę paradować z takim opiętym tyłkiem po szkole.
- Ivory,
nie przesadzaj, to taka klasyczna forma. I kolor ma śliczny.
Zresztą powiedz mi, czy przypadkiem twoje ukochane rurki nie
opinają się na twojej pupie? - tym argumentem nawet mnie
zaskoczyła. Zaskoczyła mnie na tyle, że zamknęłam się na
moment próbując wymyślić jakiś lepszy argument, ale nic mi nie
przychodziło do głowy. - Chodź, musimy znaleźć jeszcze buty.
Widziałam takie prześliczne czarne skórzane... ale nie martw się,
mają trochę szerszy obcas... - Drzwi kabiny zamknęły się przed
moim nosem i tylko słyszałam zadowolony głos mojej mamy. A więc
to miała na myśli, gdy mówiła o poważniejszym stroju. Zwykle
kupowałyśmy rozkloszowane sukienki, które były raczej
dziewczęce, a ta była dosyć... hmm... nie wróć... ona była
całkowicie jak druga skóra. I w dodatku sięgała mi do połowy
uda. I ja naprawdę mam się w czymś takim pokazać jutro w nowej
szkole? Oj matko, wpędzisz mnie kiedyś do grobu i czuję, że ta
chwila się zbliża. Kolejne blisko pół godziny zajęło nam
płacenie za to nieszczęście koloru morskiego i wybieranie butów.
Gdy już wracałyśmy do domu, w aucie tylko spoglądałam na
uśmiechniętą mamę zastanawiając się co ją tak naszło. Może
będzie chciała pożyczyć sukienkę czy coś... Albo sprawdza moją
odporność psychiczną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz