niedziela, 3 sierpnia 2014

II


- Mamo! Jestem! Chciałaś, żebym... - zawołałam gdy tylko weszłam do domu, ale nagle przede mną jak spod ziemi wyrosła moja mama i mi przerwała. 
 - No nareszcie, chodź, chodź. Nie ściągaj butów. Wychodzimy. 
 - A niby gdzie idziemy? - zapytałam, chociaż właściwie domyślałam się odpowiedzi. 
 - No przecież jutro wielki dzień, moja mała dziewczynka idzie do liceum. Wiesz, to całkiem nowa szkoła, więc pomyślałam, że przyda ci się jakiś bardziej dorosły strój. - zaszczebiotała przechodząc przez próg. Uśmiechnęłam się pod nosem wychodząc za nią i zamykając drzwi. Wiedziałam, że mówiąc „strój” miała na myśli sukienkę. Mama zawsze była podekscytowana, gdy miała okazję wyszykować mnie na jakieś wyjście, więc byłam do tego przyzwyczajona. Trochę mnie to śmieszyło, ale cóż... nie jestem matką, więc nie będę oceniać tak zwanych „matczynych uczuć”. Tym bardziej, że biedaczka musi użerać się z pięcioma facetami w domu. A dopóki nie ingeruje jakoś bardzo w kwestię mojego codziennego ubioru (co jednak nie przeszkadza jej w wypowiadaniu uwag pod tytułem: „Wiesz, że ta czerwona, plisowana spódniczka ślicznie by wyglądała zamiast tych spodni?” albo „Wiesz, że ja się nie chcę wtrącać, ale może zamiast tych rozlatujących się trampek ubrałabyś te ciemne baletki?”) to jestem w stanie poświęcić się od czasu do czasu ku jej przyjemności i wcisnąć w sukienkę czy nawet ostatnio obcasy. Nie żebym umiała w nich chodzić, ale czego się nie robi ku radości rodziny. Tak, rodziny, bo moi bracia mieli sporo zabawy, gdy pewnego dnia mama postanowiła kupić mi szpilki i nauczyć w nich chodzić. Śmiali się dopóki Blake nie spadł z kanapy tarzając się ze śmiechu i nie dostał jedną ze szpilek w głowę. Usłyszałam dzwonienie kluczy i ze zdziwieniem stwierdziłam, że mama kieruje się w stronę auta stojącego na podjeździe. Czyli naprawdę zamierza zrobić polowanie na ciuchy. Liczyłam, że pójdziemy gdzieś niedaleko, ale ona chyba chce robić zakupy w centrum. Spojrzałam na moje króciutkie dżinsowe spodenki, znoszone trampki i biały bezrękawnik i uśmiechnęłam się do siebie. Nie powiem, żeby to był najodpowiedniejszy strój na wyjazd do centrum miasta, nadawał się raczej do siedzenia na podwórku, ale co ja tam wiem... Mama jest prawdopodobnie zbyt podekscytowana, żeby zwrócić na to uwagę. Wzruszyłam ramionami i wsiadłam na miejsce pasażera. Dotarcie do centrum zajęło nam prawie pół godziny, ale gdy tylko wysiadłyśmy z auta i wydostałyśmy się z podziemnego parkingu do holu centrum handlowego, mama zdecydowanym krokiem skierowała się do upatrzonego miejsca. Ha! Po jej zdecydowanym tempie mogę założyć się, że już wcześniej obadała sytuację i ma coś na oku. Kochana mamusia... 
 - Ivory, no chodź. Musisz coś przymierzyć... - No proszę. A nie mówiłam? 
 - Jasne, mamo, co tylko chc... 
 - Nie marudź, skarbie. O! Tutaj jest. Czyż nie jest śliczna? - Mama z entuzjazmem co najmniej na poziomie takim, jakby wybierała sobie suknię ślubną i właśnie znalazła tę jedyną, prawie znokautowała mnie wieszakiem z sukienką, wyciągając go w moją stronę. - Chodź, przymierzysz ją... - zaczęła ciągnąć mnie w stronę przymierzalni, gdzie zostałam wepchnięta do niewielkiej kabiny z dwoma lustrami. Powiesiłam sukienkę i przyjrzałam się jej. Miała ładny przydymiony morski kolor. Była to sukienka w sam raz na taką pogodę, bo nie miała rękawów. Rozebrałam się szybko, bo w zasadzie nie za wiele miałam na sobie i wciągnęłam delikatny materiał na siebie. Mama niby zna całkiem nieźle mój rozmiar, ale... 
 - Mamoo... Jesteś pewna, że z tej całej ekscytacji nie złapałaś złego rozmiaru? Bo jest trochę... 
 - Wyjdź do mnie i się pokaż. - usłyszałam zza drzwi głos mamy. 
 - No dobra... - uchyliłam drzwi, tak, żeby mnie widziała. - Widzisz? Jest za ciasna... - obróciłam się tyłem i pokazałam jej problematyczną część sukienki, czy może raczej mój tyłek opięty jak dla mnie trochę za bardzo. 
 - Idealnie! - prawie wykrzyknęła nieszczęsna kobieta chyba nie rozumiejąc problemu. 
 - Mamo, czy ty mnie słuchasz? Ona jest za ciasna... 
 - Ona ma taka być, skarbie. To jest taki krój. 
 - Nie będę paradować z takim opiętym tyłkiem po szkole. 
 - Ivory, nie przesadzaj, to taka klasyczna forma. I kolor ma śliczny. Zresztą powiedz mi, czy przypadkiem twoje ukochane rurki nie opinają się na twojej pupie? - tym argumentem nawet mnie zaskoczyła. Zaskoczyła mnie na tyle, że zamknęłam się na moment próbując wymyślić jakiś lepszy argument, ale nic mi nie przychodziło do głowy. - Chodź, musimy znaleźć jeszcze buty. Widziałam takie prześliczne czarne skórzane... ale nie martw się, mają trochę szerszy obcas... - Drzwi kabiny zamknęły się przed moim nosem i tylko słyszałam zadowolony głos mojej mamy. A więc to miała na myśli, gdy mówiła o poważniejszym stroju. Zwykle kupowałyśmy rozkloszowane sukienki, które były raczej dziewczęce, a ta była dosyć... hmm... nie wróć... ona była całkowicie jak druga skóra. I w dodatku sięgała mi do połowy uda. I ja naprawdę mam się w czymś takim pokazać jutro w nowej szkole? Oj matko, wpędzisz mnie kiedyś do grobu i czuję, że ta chwila się zbliża. Kolejne blisko pół godziny zajęło nam płacenie za to nieszczęście koloru morskiego i wybieranie butów. Gdy już wracałyśmy do domu, w aucie tylko spoglądałam na uśmiechniętą mamę zastanawiając się co ją tak naszło. Może będzie chciała pożyczyć sukienkę czy coś... Albo sprawdza moją odporność psychiczną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz