sobota, 6 września 2014

VI


Wracam z VI rozdziałem. Nie jest jeszcze specjalnie emocjonujący, ale potrzebuję jeszcze kawałka tekstu, żeby rozkręcić akcję. Mam nadzieję, że jest w porządku.
Napiszcie mi co myślicie ^^

______________________________________________________________________


W końcu ta cała przemowa się skończyła, więc musiałam podnieść się się z ramienia Charliego, na którym zaczęłam już przysypiać. Dyrektorka... najwyraźniej minęła się ze swoim powołaniem zawodowym. Mam takie wrażenie, że dużo lepiej pasowałaby na głównodowodzącą w zakładzie karnym o zaostrzonym rygorze, najlepiej takim z możliwością stosowania kar cielesnych. Coś czuję, że jej nie polubię. Wydostaliśmy się ze szkoły i, gdy już Skye, Lexi, Charlie i Max znaleźli się razem ze mną na zewnątrz, udaliśmy się do domu. Tylko Blake gdzieś nam zniknął, ale chyba po prostu znalazł kolegów i został z nimi. Odprowadziliśmy Skye do domu, bo mieszka praktycznie do drodze do mnie i poszliśmy razem z chłopakami i Lexi do nas. Max ulotnił się od razu, stwierdzając, że jego organizm nie zdążył przystosować się do tak wczesnego wstawania i musi teraz pójść trochę odespać. Charlie chwilę kręcił się koło nas, a może raczej powinnam powiedzieć koło mojej kochanej blondyny, ale w końcu ktoś do niego zadzwonił i chłopak też zwiał. Dopadła nas za to moja mama, która trochę po nas wróciła z drobnych zakupów i wykorzystała nas do rozlokowania różnych rzeczy w przeznaczone dla nich miejsca. Przy okazji opowiadałyśmy jej o pierwszych wrażeniach, szczególnie jeśli chodzi o ilość ludzi, wielkość szkoły i dyrektorkę. Po jakimś czasie mama wzięła się za gotowanie obiadu, a ja postanowiłam odprowadzić Lex do jej domu.
- Poczekaj, tylko zmienię buty i możemy iść. - uśmiechnęłam się do dziewczyny i usiadłam na ławie w korytarzu. Zadowolona pozbyłam się wysokich obcasów i założyłam lekko znoszone trampki. Tak, byłam zadowolona z efektu, wyobrażając sobie minę mojej mamy, gdyby zobaczyła to cudowne połączenie butów i sukienki. - Chodź, dopóki, nie zostanę uraczona kazaniem pod tytułem: „Jak ty możesz robić takie straszne rzeczy swojej biednej styranej matce?!” - szepnęłam pociągając Lexi za rękę i wyszłyśmy śmiejąc się z domu. Spacerowałyśmy powoli, bo ani mi ani jej się nie spieszyło. Z Lexi zawsze byłam trochę bliżej niż ze Skye. Skye zawsze troszkę bardziej niż my próbowała wpasować się w jakieś grupy w szkole. Często była zajęta problemami związanymi z tym, co ma ubrać na siebie, albo ubolewała nad faktem, że nie ma chłopaka. Trochę bardziej zależało jej na jakiejś pozycji wśród reszty uczniów. Nie mówię oczywiście, że nas zostawiała czy coś. Zawsze trzymałyśmy się w trójkę i nasza przyjaźń była priorytetem również dla Skye, ale jednak, Lexi była dla mnie zupełnie jak siostra, której nie bałam się powierzyć jakichkolwiek tajemnic. Wiedziałam, że zawsze będzie miała dla mnie czas, gdy przyjdę do niej z jakimś problemem. Jeśli chodzi o Skye... czasem za bardzo zajmowały ją jej własne sprawy, żeby mogła uważnie wsłuchać się w zwierzenia innych. Może to z powodu tego, że jest jedynaczką, więc w domu była zawsze w centrum zainteresowania. 
 - Myślisz, że znowu wszystko wróci do normy? - zapytałam cicho patrząc na płytki chodnikowe przesuwające się pod moimi butami. 
 - Myślisz o szkole? - zapytała, ale chyba wiedziała o co mi chodzi. 
 - Noo... Lex... ja wiesz, że ich kocham, ale nie chcę znów być w takiej kompletnej izolacji... widziałaś co się dziś stało... założę się, że jakby ktoś zupełnie inny do nas zagadał, to reakcja Charliego byłaby taka sama... 
 - Wiem, Iv... 
 - Wiesz, że nie chodzi mi nagle o tłumy znajomych czy coś, ale... oni przecież przesadzają... 
 - Nie martw się... zobaczymy jak będzie dalej... szkoła jest dużo większa niż gimnazjum, więc na pewno będziemy mieć więcej luzu. Jest taka góra ludzi, że na pewno zgubimy się wśród nich. - uśmiechnęła się dodając mi otuchy. 
 - Tak myślisz? - zapytałam z lekkim zniechęceniem w głosie. 
 - Pewnie, że tak! Zobaczysz, ten rok będzie super. A ja w końcu umówię się z twoim bratem! - powiedziała z coraz szerszym uśmiechem. - Tak, to w końcu musi się stać. Coś musi się zmienić, bo nie wytrzymam. 
 - Z tym nie będzie problemu. - powiedziałam uśmiechając się złośliwie. 
 - Nie? 
 - Biorąc pod uwagę, jak Charlie na ciebie patrzy, to myślę, że tylko zmaga się z typowo męskim problemem, kiedy ma cię zaprosić i gdzie, no i oczywiście czy jednak nie dasz mu kosza jak cię tak otwarcie poprosi. Wiesz... męskie ego jest takie wrażliwe... - uśmiechnęłam się, a blondynka mi zawtórowała. 
 - Może pójdziemy na chwilę do parku? - zapytała Lexi, gdy byłyśmy prawie pod jej domem. Wzruszyłam lekko ramionami i skinęłam głową spoglądając na dziewczynę. 
 - Jasne, dopóki jest ciepło to trzeba to wykorzystać. Szkoda, że nie mamy chleba, bo mogłybyśmy nakarmić kaczki. Nie masz w domu jakiegoś kawałka? - zapytałam z nadzieją. Lexi zmieszała się lekko. 
 - Nie wiem, ale tak prawdę mówiąc wlałabym tam nie iść... Moja mama chodzi ostatnio strasznie wkurzona na moją siostrę. 
 - Nathalie wróciła? - zdziwiłam się, bo myślałam, że siostra Lexi wpadnie dopiero za jakiś czas. 
 - Tak... - powiedziała cicho dziewczyna... coś za cicho. 
 - Lexi, co się stało? 
 - Nathalie wróciła wczoraj wieczorem i powiedziała, że... jest w ciąży... ale wcale nie chce mieć kontaktu z chłopakiem, który jest ojcem i przeprowadza się z powrotem do domu na stałe. Mama ciągle kłóci się z nią. Wolę poczekać, aż sobie to wszystko same wyjaśnią. 
 - O matko... Lex... zostaniesz ciocią... - uśmiechnęłam się – to... prawie jakbym, ja została ciotką! - zaśmiałam się. - Chodź powiemy kaczkom, że niedługo będziemy uczyć nowe pokolenie dokarmiania ich. - Lexi uśmiechnęła się lekko na mój entuzjazm. Przeszłyśmy przez bramę parku i skierowałyśmy się w stronę stawu. Gdy zbliżyłyśmy się już na tyle, żeby usłyszeć kwakanie kaczek, nagle przed nami wyrósł jakby spod ziemi jakiś chłopak. Ciemne, właściwie czarne włosy, brązowe oczy i zadowolony uśmiech. Chyba już go gdzieś widziałam. 
 - Cześć dziewczyny. Co tu robicie? - zapytał. 
 - Poczułyśmy nagłą potrzebę pozwierzania się kaczkom. - odpowiedziałam, zanim zdążyłam to przemyśleć. Chłopak jakoś dziwnie się uśmiechnął przyglądając mi się i zawołał: 
 - Hej, Hazz, zgadnij kogo znalazłem. - wymieniłyśmy się porozumiewawczymi spojrzeniami z Lexi, stwierdzając, że chyba trzeba się wycofać, ale zanim zdążyłyśmy wykonać nasz taktyczny odwrót, przed nami równie niespodziewanie pojawił się drugi chłopak o jaśniejszych od tamtego, kręconych włosach i zielonych oczach i uśmiechnął się lekko patrząc na nas. Już wiem, skąd ich kojarzę. Obaj byli znajomymi Olivera i siedzieli pod drzewami przed rozpoczęciem roku. Ciekawa jestem, dlaczego Charlie ich nie lubi... 
 - Gdzie wasza obstawa? - zapytał nowo przybyły. 
 - Na pewno czają się za jakimś drzewem, żeby skopać wasze tyłki. - Zmrużyłam oczy patrząc na szatyna. Nie lubię czuć się jak kawał mięsa, a pod jego spojrzeniem właśnie tak się czułam. 
 - Czyżby, kocie? - zapytał robiąc krok w naszą stronę. - Mamy już uciekać? - uśmiechnął się w dziwny sposób. 
 - Zacznij, bo... 
 - Może chcecie się do nas przyłączyć? Znajdzie się dla was jakieś piwo... - przerwał brunet uśmiechając się przyjaźnie. 
 - Kaczki nie lubią piwa. - na mój komentarz obaj zrobili głupie miny, jakbym zaczęła nagle mówić w innym języku. 
 - Nie wyglądasz na kaczkę... - powiedział zielonooki niepewnie skanując mnie wzrokiem, na co się roześmiałam. 
 - Chodzi mi o kaczki w stawie... - wyjaśniłam chłopakowi i wskazałam ręką w stronę, z której dochodziło kwakanie. - Właśnie do nich szłyśmy. 
 - Właśnie, już się za nimi stęskniłyśmy, więc chyba już pójdziemy. - dodała Lexi chwytając mnie pod ramię. To był znak do odwrotu. Zdaje się, że żadna z nas nie czuła się zbyt pewnie w obecności tych dwóch chłopaków, którzy przyglądali nam się z góry. My przy nich byłyśmy dwoma krasnalami. 
 - Czekajcie, musimy się lepiej poznać. W końcu będziemy męczyć się w tym samym więzieniu. - uśmiechnął się brunet. Chyba zauważył naszą chęć wycofania się. 
 - Będziemy łączyć się z wami w bólu psychicznym mentalnie. - mruknęłam. 
 - No, dajcie spokój, dziewczyny, chodźcie, poznacie więcej fajnych ludzi. - próbował dalej zielonooki. 
 - Czy mówiąc „więcej fajnych ludzi” masz na myśli, że ty też jesteś fajny? - spojrzałam sceptycznie na szatyna. 
 - O matko! Nathalie rodzi, musimy wracać! - wykrzyknęła nagle Lexi, która w międzyczasie wyciągnęła skądś telefon i teraz się wpatrywała w jego jasny ekran. 
 - Co? Już?! - nie miałam pojęcia, że wróciła w tak zaawansowanej ciąży. Popatrzyłam na blondynkę z szokiem wypisanym na twarzy. 
 - Sorry. Musimy lecieć. Pozdrówcie fajnych ludzi. - Powiedziała szybko Lexi i pociągnęła mnie za ramię. Miny obydwu chłopaków były nie do odczytania, ale na pewno byli nieźle zdziwieni. Szybko opuściłyśmy park i skierowałyśmy się w stronę domu Lexi. 
 - Nie wiedziałam, że Nat była w tak zaawansowanej ciąży... 
 - Bo nie była. - lekko uśmiechnęła się dziewczyna, a ja chyba zrobiłam jakąś głupią minę, bo blondynka tylko się zaśmiała. - Wiesz, to tak jak krzykniesz „pożar!” i wszyscy zaczynają uciekać, albo się gapią i pytają „gdzie?”... 
 - Czyli... Nathalie... nie... - zaczęłam domyślać się co się właśnie stało. 
 - Pewnie, że nie... To dopiero pierwszy trymestr... jeszcze nawet dobrze brzuszka jej nie widać... Ale musisz przyznać, że ich miny były ciekawe. - znowu usłyszałam jej śmiech, a po chwili obie rechotałyśmy, aż do domu Lexi. Przez jakiś czas siedziałyśmy cicho rozmawiając na jej werandzie, aż zrobiła się pora obiadowa i nadszedł czas, żeby się pożegnać. Znów umówiłyśmy się, że Lex przyjdzie do mnie przed szkołą i razem wpadniemy po Skye. W końcu podreptałam do domu, gdzie już w progu zostałam obarczona zadaniem nakrycia do stołu. Home, sweet home.

_______________________________________________________

(teraz możecie pisać co myślicie :D)
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz