Wracam z VI rozdziałem. Nie jest jeszcze specjalnie emocjonujący, ale potrzebuję jeszcze kawałka tekstu, żeby rozkręcić akcję. Mam nadzieję, że jest w porządku.
Napiszcie mi co myślicie ^^
______________________________________________________________________
W
końcu ta cała przemowa się skończyła, więc musiałam podnieść
się się z ramienia Charliego, na którym zaczęłam już
przysypiać. Dyrektorka... najwyraźniej minęła się ze swoim
powołaniem zawodowym. Mam takie wrażenie, że dużo lepiej
pasowałaby na głównodowodzącą w zakładzie karnym o zaostrzonym
rygorze, najlepiej takim z możliwością stosowania kar cielesnych.
Coś czuję, że jej nie polubię. Wydostaliśmy się ze szkoły i,
gdy już Skye, Lexi, Charlie i Max znaleźli się razem ze mną na
zewnątrz, udaliśmy się do domu. Tylko Blake gdzieś nam zniknął,
ale chyba po prostu znalazł kolegów i został z nimi.
Odprowadziliśmy Skye do domu, bo mieszka praktycznie do drodze do
mnie i poszliśmy razem z chłopakami i Lexi do nas. Max ulotnił się
od razu, stwierdzając, że jego organizm nie zdążył przystosować
się do tak wczesnego wstawania i musi teraz pójść trochę
odespać. Charlie chwilę kręcił się koło nas, a może raczej
powinnam powiedzieć koło mojej kochanej blondyny, ale w końcu ktoś
do niego zadzwonił i chłopak też zwiał. Dopadła nas za to moja
mama, która trochę po nas wróciła z drobnych zakupów i
wykorzystała nas do rozlokowania różnych rzeczy w przeznaczone dla
nich miejsca. Przy okazji opowiadałyśmy jej o pierwszych
wrażeniach, szczególnie jeśli chodzi o ilość ludzi, wielkość
szkoły i dyrektorkę. Po jakimś czasie mama wzięła się za
gotowanie obiadu, a ja postanowiłam odprowadzić Lex do jej domu.
- Poczekaj,
tylko zmienię buty i możemy iść. - uśmiechnęłam się do
dziewczyny i usiadłam na ławie w korytarzu. Zadowolona pozbyłam
się wysokich obcasów i założyłam lekko znoszone trampki. Tak,
byłam zadowolona z efektu, wyobrażając sobie minę mojej mamy,
gdyby zobaczyła to cudowne połączenie butów i sukienki. - Chodź,
dopóki, nie zostanę uraczona kazaniem pod tytułem: „Jak ty
możesz robić takie straszne rzeczy swojej biednej styranej
matce?!” - szepnęłam pociągając Lexi za rękę i wyszłyśmy
śmiejąc się z domu. Spacerowałyśmy powoli, bo ani mi ani jej
się nie spieszyło. Z Lexi zawsze byłam trochę bliżej niż ze
Skye. Skye zawsze troszkę bardziej niż my próbowała wpasować
się w jakieś grupy w szkole. Często była zajęta problemami
związanymi z tym, co ma ubrać na siebie, albo ubolewała nad
faktem, że nie ma chłopaka. Trochę bardziej zależało jej na
jakiejś pozycji wśród reszty uczniów. Nie mówię oczywiście,
że nas zostawiała czy coś. Zawsze trzymałyśmy się w trójkę i
nasza przyjaźń była priorytetem również dla Skye, ale jednak,
Lexi była dla mnie zupełnie jak siostra, której nie bałam się
powierzyć jakichkolwiek tajemnic. Wiedziałam, że zawsze będzie
miała dla mnie czas, gdy przyjdę do niej z jakimś problemem.
Jeśli chodzi o Skye... czasem za bardzo zajmowały ją jej własne
sprawy, żeby mogła uważnie wsłuchać się w zwierzenia innych.
Może to z powodu tego, że jest jedynaczką, więc w domu była
zawsze w centrum zainteresowania.
- Myślisz,
że znowu wszystko wróci do normy? - zapytałam cicho patrząc na
płytki chodnikowe przesuwające się pod moimi butami.
- Myślisz
o szkole? - zapytała, ale chyba wiedziała o co mi chodzi.
- Noo...
Lex... ja wiesz, że ich kocham, ale nie chcę znów być w takiej
kompletnej izolacji... widziałaś co się dziś stało... założę
się, że jakby ktoś zupełnie inny do nas zagadał, to reakcja
Charliego byłaby taka sama...
- Wiem,
Iv...
- Wiesz,
że nie chodzi mi nagle o tłumy znajomych czy coś, ale... oni
przecież przesadzają...
- Nie
martw się... zobaczymy jak będzie dalej... szkoła jest dużo
większa niż gimnazjum, więc na pewno będziemy mieć więcej
luzu. Jest taka góra ludzi, że na pewno zgubimy się wśród nich.
- uśmiechnęła się dodając mi otuchy.
- Tak
myślisz? - zapytałam z lekkim zniechęceniem w głosie.
- Pewnie,
że tak! Zobaczysz, ten rok będzie super. A ja w końcu umówię
się z twoim bratem! - powiedziała z coraz szerszym uśmiechem. -
Tak, to w końcu musi się stać. Coś musi się zmienić, bo nie
wytrzymam.
- Z
tym nie będzie problemu. - powiedziałam uśmiechając się
złośliwie.
- Nie?
- Biorąc
pod uwagę, jak Charlie na ciebie patrzy, to myślę, że tylko
zmaga się z typowo męskim problemem, kiedy ma cię zaprosić i
gdzie, no i oczywiście czy jednak nie dasz mu kosza jak cię tak
otwarcie poprosi. Wiesz... męskie ego jest takie wrażliwe... -
uśmiechnęłam się, a blondynka mi zawtórowała.
- Może
pójdziemy na chwilę do parku? - zapytała Lexi, gdy byłyśmy
prawie pod jej domem. Wzruszyłam lekko ramionami i skinęłam głową
spoglądając na dziewczynę.
- Jasne,
dopóki jest ciepło to trzeba to wykorzystać. Szkoda, że nie mamy
chleba, bo mogłybyśmy nakarmić kaczki. Nie masz w domu jakiegoś
kawałka? - zapytałam z nadzieją. Lexi zmieszała się lekko.
- Nie
wiem, ale tak prawdę mówiąc wlałabym tam nie iść... Moja mama
chodzi ostatnio strasznie wkurzona na moją siostrę.
- Nathalie
wróciła? - zdziwiłam się, bo myślałam, że siostra Lexi
wpadnie dopiero za jakiś czas.
- Tak...
- powiedziała cicho dziewczyna... coś za cicho.
- Lexi,
co się stało?
- Nathalie
wróciła wczoraj wieczorem i powiedziała, że... jest w ciąży...
ale wcale nie chce mieć kontaktu z chłopakiem, który jest ojcem i
przeprowadza się z powrotem do domu na stałe. Mama ciągle kłóci
się z nią. Wolę poczekać, aż sobie to wszystko same wyjaśnią.
- O
matko... Lex... zostaniesz ciocią... - uśmiechnęłam się –
to... prawie jakbym, ja została ciotką! - zaśmiałam się. -
Chodź powiemy kaczkom, że niedługo będziemy uczyć nowe
pokolenie dokarmiania ich. - Lexi uśmiechnęła się lekko na mój
entuzjazm. Przeszłyśmy przez bramę parku i skierowałyśmy się w
stronę stawu. Gdy zbliżyłyśmy się już na tyle, żeby usłyszeć
kwakanie kaczek, nagle przed nami wyrósł jakby spod ziemi jakiś
chłopak. Ciemne, właściwie czarne włosy, brązowe oczy i
zadowolony uśmiech. Chyba już go gdzieś widziałam.
- Cześć
dziewczyny. Co tu robicie? - zapytał.
- Poczułyśmy
nagłą potrzebę pozwierzania się kaczkom. - odpowiedziałam,
zanim zdążyłam to przemyśleć. Chłopak jakoś dziwnie się
uśmiechnął przyglądając mi się i zawołał:
- Hej,
Hazz, zgadnij kogo znalazłem. - wymieniłyśmy się
porozumiewawczymi spojrzeniami z Lexi, stwierdzając, że chyba
trzeba się wycofać, ale zanim zdążyłyśmy wykonać nasz
taktyczny odwrót, przed nami równie niespodziewanie pojawił się
drugi chłopak o jaśniejszych od tamtego, kręconych włosach i
zielonych oczach i uśmiechnął się lekko patrząc na nas. Już
wiem, skąd ich kojarzę. Obaj byli znajomymi Olivera i siedzieli
pod drzewami przed rozpoczęciem roku. Ciekawa jestem, dlaczego
Charlie ich nie lubi...
- Gdzie
wasza obstawa? - zapytał nowo przybyły.
- Na
pewno czają się za jakimś drzewem, żeby skopać wasze tyłki. -
Zmrużyłam oczy patrząc na szatyna. Nie lubię czuć się jak
kawał mięsa, a pod jego spojrzeniem właśnie tak się czułam.
- Czyżby,
kocie? - zapytał robiąc krok w naszą stronę. - Mamy już
uciekać? - uśmiechnął się w dziwny sposób.
- Zacznij,
bo...
- Może
chcecie się do nas przyłączyć? Znajdzie się dla was jakieś
piwo... - przerwał brunet uśmiechając się przyjaźnie.
- Kaczki
nie lubią piwa. - na mój komentarz obaj zrobili głupie miny,
jakbym zaczęła nagle mówić w innym języku.
- Nie
wyglądasz na kaczkę... - powiedział zielonooki niepewnie skanując
mnie wzrokiem, na co się roześmiałam.
- Chodzi
mi o kaczki w stawie... - wyjaśniłam chłopakowi i wskazałam ręką
w stronę, z której dochodziło kwakanie. - Właśnie do nich
szłyśmy.
- Właśnie,
już się za nimi stęskniłyśmy, więc chyba już pójdziemy. -
dodała Lexi chwytając mnie pod ramię. To był znak do odwrotu.
Zdaje się, że żadna z nas nie czuła się zbyt pewnie w obecności
tych dwóch chłopaków, którzy przyglądali nam się z góry. My
przy nich byłyśmy dwoma krasnalami.
- Czekajcie,
musimy się lepiej poznać. W końcu będziemy męczyć się w tym
samym więzieniu. - uśmiechnął się brunet. Chyba zauważył
naszą chęć wycofania się.
- Będziemy
łączyć się z wami w bólu psychicznym mentalnie. - mruknęłam.
- No,
dajcie spokój, dziewczyny, chodźcie, poznacie więcej fajnych
ludzi. - próbował dalej zielonooki.
- Czy
mówiąc „więcej fajnych ludzi” masz na myśli, że ty też
jesteś fajny? - spojrzałam sceptycznie na szatyna.
- O
matko! Nathalie rodzi, musimy wracać! - wykrzyknęła nagle Lexi,
która w międzyczasie wyciągnęła skądś telefon i teraz się
wpatrywała w jego jasny ekran.
- Co?
Już?! - nie miałam pojęcia, że wróciła w tak zaawansowanej
ciąży. Popatrzyłam na blondynkę z szokiem wypisanym na twarzy.
- Sorry.
Musimy lecieć. Pozdrówcie fajnych ludzi. - Powiedziała szybko
Lexi i pociągnęła mnie za ramię. Miny obydwu chłopaków były
nie do odczytania, ale na pewno byli nieźle zdziwieni. Szybko
opuściłyśmy park i skierowałyśmy się w stronę domu Lexi.
- Nie
wiedziałam, że Nat była w tak zaawansowanej ciąży...
- Bo
nie była. - lekko uśmiechnęła się dziewczyna, a ja chyba
zrobiłam jakąś głupią minę, bo blondynka tylko się zaśmiała.
- Wiesz, to tak jak krzykniesz „pożar!” i wszyscy zaczynają
uciekać, albo się gapią i pytają „gdzie?”...
- Czyli...
Nathalie... nie... - zaczęłam domyślać się co się właśnie
stało.
- Pewnie,
że nie... To dopiero pierwszy trymestr... jeszcze nawet dobrze
brzuszka jej nie widać... Ale musisz przyznać, że ich miny były
ciekawe. - znowu usłyszałam jej śmiech, a po chwili obie
rechotałyśmy, aż do domu Lexi. Przez jakiś czas siedziałyśmy
cicho rozmawiając na jej werandzie, aż zrobiła się pora obiadowa
i nadszedł czas, żeby się pożegnać. Znów umówiłyśmy się,
że Lex przyjdzie do mnie przed szkołą i razem wpadniemy po Skye.
W końcu podreptałam do domu, gdzie już w progu zostałam
obarczona zadaniem nakrycia do stołu. Home, sweet home.
_______________________________________________________
(teraz możecie pisać co myślicie :D)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz